niedziela, 26 września 2010

Besarabska Jesień '10 Kamieniec Podolski-Chocim.

Do Kamieńca udało mi się dojechać przed wieczorem. Miałem jescze trochę czasu aby zwiedzić zamek i znaleść nocleg. Jadę więc zwiedzać, a tu ... ku mojemu wielkiemu zdziwieniu ukazuje się wielkie pole namiotowe z widokiem na twierdzę. Setka namiotów, setka motocykli. Wszystkie z biało-czerwoną flagą.

Moim problemem są zdjęcia, na których byłbym się znajdował ...

... większość moich zdjęć to "martwa natura" ...

... muszę więc pomyśleć nad wygodnym statywem ...

... żeby odrobinę ożywić swoje zdjęcia ;)

Idę zapytać o możliwość rozbicia swojego namiotu. Zostawiłem rower i bagaże i pytam człowieka:
- Mogę tu dorzucić jeszcze swój namiot ??
On prosto z mostu:
- A kto ty kurwa jesteś ??
No, myślę sobie, zaraz w pierdol dostanę ... Mówię więc tylko po cichutku, żeby nie usłyszał:
- Polak mały ... - i się głupio uśmiecham.
Podchodzi następny i mówi:
- Spoko ... kurwa ... chłopaki !! On na rowerze przyjechał ...
I się zaczęło ;)

Widok na nasze pole namiotowe, zorganizowane tylko z okazji X Rajdu Katyńskiego.

Jeden z motocyklistów "na tle".

Super towarzystwo. Nigdy nie widziałem równie spokojnych i dobrze zorganizowanych motocyklistów, szczególnie w tak wielkiej grupie. Rozbiłem się więc i poszedłem zwiedzać twierdzę. Gdy przyszedłem było już prawie ciemno, trwały przygotowania do wieczornej imprezy ... ognisko, milicyjna obstawa, rozmowa z Panem Konsulem III RP z Winnicy, gry, zabawy i hulanka do północy ... cisza nocna.

Wszyscy grzecznie się bawili ;)

Nocna panorama miasta.

Cerkiew św. Grzegorza.

Konsul Damian Ciarciński - super gość pochodzący z Mazur - Pozdrawiam.

Dzięki wiedzy i uprzejmości Konsula nabyłem odrobinę wiedzy, jak zachować się w Naddniestrzu, gdzie nie istnieje żadna Polska placówka dyplomatyczna. Myślę, że jego rady pomogły mi trochę w tym dziwnym kraju, którego nie ma na żadnej mapie świata.

Rano zostałem brutalnie wyrwany przez ryk setki motocykli odpalanych prawie równocześnie. To chyba taki zwyczaj ... Dzięki temu o ósmej byłem gotowy do dalszej jazdy. Dzisiaj chcę przekroczyć granicę Ukraina-Moldova, odwiedzając najpierw Chocim.

Ostatni rzut okiem na kamieniecką twierdzę.

Wyjeżdżając z Kamieńca, szczęśliwie zdążam przed zamknięciem mostu. Dzięki temu mam łatwy dostęp do Starego Miasta. Zajeżdżam do kościoła katolickiego i proszę o oprowadzenie i lekcję historii. Kościół jest kościołem od kilku lat, wcześniej był oczywiście magazynem zboża. Trwają prace restauratorskie, które z powodu braku pieniędzy posuwają się w żółwim tempie. Wszędzie widać jego przeszłość, zagrzybiałe ściany odrapane z tynku, śmieszne dobudówki po jednej stronie, koszmarnie brzydkie po drugiej. Jednak najważniejsza część kościoła jest w miarę wyremontowana. Skromna, ale przyjemna w odbiorze. Ojcowie Paulini opiekujący się świątynią robią co mogą, aby wpadało tu trochę blasku.

Kościół Paulinów - od kilkunastu lat w remoncie.

Następny mój przystanek to Chocim. Tutaj pewnie się narażę co poniektórym stwierdzeniem, że twierdza żyje i ma się równie dobrze jak kamieniecka. Zresztą chyba tylko dlatego, że jest bardzo blisko od bardziej okazałej siostry. Gdyby była bardziej na uboczu, spotkał by ją los setek innych, ukraińskich fortec. Chociaż, no właśnie ... to twierdza w Chocimiu jest uznawana za jeden z siedmiu cudów Ukrainy, a kamieniecka nie występuje w żadnej klasyfikacji. Tu jednak jest stanowczo mniejszy ruch turystyczny, jedynie kilka osób na dziedzińcu.

Chocim - przejście do twierdzy.

Chocim - cerkiew garnizonowa św. Aleksandra Newskiego.

Droga prowadząca na stary zamek.

Przejście na dziedziniec.

Studnia - szkoda że już nieczynna.

Sklep pamiątkarski w głównej baszcie ...

... oferuje zupełnie nic, czyli jeden rodzaj kartek pocztowych i znaczki do Polski.

Wejście do zbrojowni ...

... przy wyjściu, z której zabrakło mi mojej postaci na pierwszym planie ;) ... znowu ten statyw !!

Besarabska Jesień '10 Lublin-Przemyśl-Lwów-Tarnopol.

Jestem wreszcie w kraju. Po dwóch tygodniach drogi, zawsze doceniam swój dom. Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej ;) Przeżyłem wiele ciekawych przygód i poznałem wielu ciekawych ludzi. Spróbuję opisać moją podróż w kilku odcinkach. Mam nadzieję, że spodoba się Wam opis i zdjęcia mu towarzyszące. Zapraszam.

Wyjechałem w sobotę rano pociągiem do Przemyśla. Byłem przekonany, że do Lwowa dotrę późnym wieczorem około godziny 23. Musiałem rowerem przekroczyć granicę w Medyce i pojechać jeszcze kilka kilometrów do Trzcińca na stację kolejową. Zapoznany w pociągu "przemytnik rabarbaru", wyprowadził mnie z błedu i wskazał autobus jako najlepszy transport do Lwowa. Udałem się więc na dworzec autobusowy, który znajduje się w bezpośredniej bliskości dworca kolejowego. Jakoś tak bez przekonania zapytałem kierowcę o możliwość przewozu roweru i moich bagaży. Bach ... udało się coś, co w polskich autobusach nigdy mi się nie udało. Zapakowaliśmy rower i bagaże na tylne siedzenie starego Ikarusa, kierowca kazał tylko przekręcić kierownicę, żeby nie wypchnęła tylnej szyby poklejonej taśmą klejącą. A może w ogóle tam nie było szyby ... tylko jakaś folia. Nie wiem, nie sprawdziłem tego do końca. Wszystko zapakowane więc ruszamy. Siadłem blisko swoich bagaży, żeby mieć je na oku i to był mój błąd. Silnik wcale nie okazał się najgłośniejszym elementem tego niby autobusu. Bezkonkurencyjny był wał, który tak skutecznie zagłuszał silnik, że nie było go słychać nawet podczas wjazdu pod solidną górkę. Większość pasażerów to niczym nie przejmujący się Ukraińcy, ale było też kilkoro przerażonych Polaków. Jedni ze stresu gadali jak najęci, inni nic nie mówili, a jeszcze inni jak zwykle w sytuacjach stresowych, obgryzali paznokcie. Zagadał mnie jakiś Polak:
- Panie. Czy my na pewno dojedziemy ??
Musiał mi powtórzyć pytanie kilka razy, bo nic nie słyszałem przez ten cholerny wał.
- Panie przecież to się na pewno zaraz rozpierdoli - gadał dalej.
Próbowałem go jakoś uspokoić, więc mówię:
- E tam, od razu rozpierdoli ... ten autobus tyle przeżył ... to przeżyje i ten kurs ... i wiele następnych ...
Chyba go uspokoiłem, bo się więcej nie odezwał.

Może i faktycznie autobus troche leciwy, ale bez przesady ;)

Dla mnie tak naprawdę jedyną wadą tego autobusu, była jego cena ;) No dobra, może nie cena ... tylko proporcja ceny autobusu do ceny pociągu, czyli 25 zł do 3,2 zł. Tak !! Bilet kolejowy z Mościsk 2 (ok. 10km za granicą) kosztuje 8 hrywien, czyli trzy złote dwadzieścia groszy !! Ale wada to pomijalna ;)
Szybko i sprawnie ląduję we Lwowie, gdzie czeka już na mnie Leonid z powitalnym, małym co nieco. Rozlewa szybko Balzam i pedałujemy na nocleg, żeby zostawić bagaże i wyskoczyć jeszcze na miasto.

Mój przyjaciel ze Lwowa - Leonid.

Leonid również jest rowerzystą, tyle że raczej maratończykiem itp. To wielki sportowiec !! Nocleg załatwił nam w swoim klubie sportowym. W wielkiej hali na strychu, było kilka wygodnych pokoi dla sportowców. Dziękuję Leonid.

Następnego dnia rano, wyruszam pociągiem do Tarnopola, gdzie zacznę już pedałować. Bardzo ładne i zadbane miasto. Tutaj poznaję ... hmm ... jak on się nazywał ... rowerzystę ;) z Klubu Aktywnego Wypoczynku. Kolega rowerzysta przejmuje rolę przewodnika po mieście. Nie pokazuje wszystkiego co chciałem zobaczyć, niestety ma tylko ze 20 minut czasu. Ale i miasto nie jest duże, więc spokojnie wystarcza. Na koniec wskazuje miejsce gdzie można smacznie i tanio zjeść. Rozjeżdżamy się serdecznie żegnając.



Wreszcie wskakuję na rower i jadę w kierunku Kamieńca Podolskiego. Gdzieś w okolicach wsi Krasne rozglądam się za noclegiem. Udaje mi się skorzystać z gościnności starego dziadzia i jego córki. Rozbijam u nich na podwórku namiot, dostaję wiadro wody. Wreszcie to co lubię.

Resztki twierdzy w Szatanowie

Czołg Wyzwoliciel - Czemierowce.

Wstaję rano. Piję herbatę, żegnam się z przyjaznymi gospodarzami i ruszam dalej. Dostaję od nich koszyk jabłek na drogę.

niedziela, 19 września 2010

Kartka z podróży.

Jestem w Kiszyniowie. Wspaniałe miasto. Wielka impreza rowerowa Velohora 2010 zaliczona. Kilka tysięcy rowerzystów jadących na HURRA nie zrobiło ani mi, ani nikomu innemu krzywdy. Podziwiam tych ludzi i dziękuję im za wieeeeelką gościnność. Wszystko co dotychczas wiedziałem i przeczytałem o tym kraju okazało się całkowitą bzdurą. To normalny, cywilizowany, piękny kraj. Wspaniali ludzie. Gościnność bez granic. Brak mi tego w Polsce ...

sobota, 11 września 2010

W drogę ...

No i wyruszyliśmy w drogę. Dwa tygodnie rowerowania po Ukrainie i Mołdawii. Oczywiście nie obejdzie się bez zmiany planów ;) Dzisiaj trasa wygląda całkiem inaczej niż początkowo. Po powrocie porównam czy udało się ją zrealizować. Wracam ok. 26 września. Życzcie nam powodzenia !!


Wyświetl większą mapę

MANIFEST NORMALNOŚCI !!

Pozwoliłem sobie zamieścić Manifest Normalności autorstwa JKM. Więcej na jego blogu.

" Hodowla Bydła - czyli:
MANIFEST NORMALNOŚCI
Dziwię się wam, ludzie....
...właśnie: czy jeszcze "ludzie"? Czy jeszcze na świecie rządzi Homo Sapiens - czy już tylko Homo Sovieticus, albo jego następca, Homo Europæus?
Od ponad stu lat "postępowcy" wmawiali w ludzi, że są tylko bydlętami, że właściwie niczym nie różnią się od zwierząt - a w jakiejś gazecie, bodaj "Wyborczej", przeczytałem tryumfalny artykuł, że "człowiek tylko czterema genami różni się od stonogi". I ta propaganda odniosła skutek: ludzie sami uważają się za bydło - i pozwalają traktować się jak bydło.
Być może różnica między człowiekiem, a zwierzęciem jest tylko kulturowa - ale jest. Fizycznie możemy się nie różnić, ale mamy duszę - czy jak kto chce nazywać tę cudowną cechę człowieka. Być może różnica jest mała - ale cała nasza kultura dążyła, by ją powiększać. Dzisiejsza anty-kultura stara się ją zminimalizować.
Różnica kulturalna między człowiekiem, a bydlątkiem, jest taka, że decyzje człowieka szanujemy. Decyzji bydlęcia nie. Bydlę trzymamy na postronku, bo może zrobić sobie krzywdę albo wejść w szkodę. Dorosły mężczyzna zaś ma prawo zrobić sobie krzywdę - a jeśli wyrządzi szkodę, to ma za nią zapłacić.
I to jest ta podstawowa różnica.
Jak dzisiaj jesteśmy traktowani przez rządy: jak ludzie - czy jak bydło? Jeśli ktoś każe mi zapiąć się pasem w moim własnym samochodzie - to traktuje mnie dokładnie tak, jak chłop traktuje krowę...
...to znaczy: traktował. Przepisy Unii Europejskiej, zdaje się, zakazują trzymania krowy na postronku; to ja w samochodzie muszę być przypięty. Na razie zapinam się sam, ale już niedługo będą automaty nasuwające na mnie pasy - i samochód bez ich zapięcia nie ruszy.
Krzywdy sobie zrobić nie możemy - ale za szkodę też nie płacimy: jesteśmy przecież (pod przymusem) ubezpieczeni.
Doi się z nas pieniądze - i za te pieniądze utrzymuje się całe stado - oraz szefostwo tej "Animal Farm". Jak już wiemy Szefowie usiłują zedrzeć z nas 83% zarobionych pieniędzy – i to ONI chcą wydawać je za nas.
Co zrobiłby Normalny Człowiek, gdyby ktoś przyszedł doń i powiedział: "Człowieku: ile zarabiasz? 3000? Świetnie! Daj mi z tego 2400, ja potrącę na siebie 600, a pozostałe 1800 wydam za ciebie - tak, że będziesz bardziej zadowolony, niż gdybyś sam wydał na siebie te 3000!" Co by zrobił Normalny Człowiek? Kopa w sempiternę - za drzwi!
Homo Europæus porykuje z radości, że ktoś chce się nim opiekować, i głosuje na takich, którzy wezmą mu jeszcze więcej pieniędzy - za obietnicę, że siano w żłobie będzie świeższe, niż do tej pory! Ma tylko jedną prośbę: by dawać mniej owsa koniom, a trochę więcej siana im, krowom.
A konie rżą na odwrotną melodię.
Rzygać mi się chce, gdy czytam, że "Rodzice hiszpańscy wyrazili radość, że rząd zajmie się problemem otyłości ich dzieci". Moja suka wykazuje więcej rozsądku: to ona karmi swoje szczeniaki i - mimo ufności - z pewną podejrzliwością patrzy, gdy im coś podtykam. A bydlę? Krowa zapewne się cieszy, gdy ktoś zajmuje się jej cielakiem...
Zgroza mnie bierze - bo na resztki normalnych rodziców spadają kolejne ciosy. Ostatnio "polski" "Rząd" szykuje ustawę karzącą grzywną - 5000 zł - rodziców, którzy nie zaszczepią swoich dzieci!! Tyle się pisze, że niektóre szczepienia mogą być szkodliwe - i nic! Nadal "rząd" wie lepiej, jak opiekować się moim dzieckiem. W interesie firm farmaceutycznych przerabia się ludzi na bydlęta. Ale gdyby nie było to w interesie firm farmaceutycznych - byłoby tak samo źle, tylko jeszcze głupiej.
Dzieci odbiera się rodzicom pod byle pretekstem – by w reżymowych szkołach chować je na janczarów, na „Pawlików Morozowów” - jak te szczeniaki odbierane psom na „Farmie Zwierzęcej”. A niedawno przeszła ustawa karząca rodziców za danie dziecku klapsa!
Bydło nie myśli. Bydłu serwuje się hasełka typu: "Wszystkie dzieci są nasze". Żadne z bydląt przecież nie pomyśli, że to oznacza; "Moje dziecko nie jest już moje; jest nasze". Co w praktyce oznacza, że to p.Minister je szczepi, je wychowuje... Cóż: szczeniak będzie moim psem, będzie mi służył - więc jest normalne, że to ja (a nie jego rodzice: pies i suka), decydują o tresurze. Ale żeby tak samo z człowiekiem?
Przecież gdy w 1901 roku rząd pruski postanowił zmienić tylko język, w jakim wykładany był jeden przedmiot (religia) nie zmieniając jego treści - we Wrześni wybuchnął strajk szkolny. Dziś kolejni ministrowie zmieniają treści programów, wedle swej woli wymieniają przedmioty - a rodzice to pokornie akceptują, liżąc dobrych panów po rękach - że tak dbają o ich dzieci.
Tak robi moja suka. Ale człowiek?
Dwa lata temu w USA, w Utah, dziecko było poddane chemioterapii. Po kilku miesiącach tej nieprzyjemnej kuracji, część lekarzy twierdziła, że już wystarczy - a część, że trzeba ją jeszcze kontynuować. Na nieszczęście wśród tych ostatnich był lekarz prowadzący (który miał przecież interes w kontynuacji - bo brał za to spore pieniądze...). Rodzice mimo to zabrali dziecko ze szpitala. Efekt: ścigała ich policja - i oskarżono ich o kidnapping!!!
Cóż: dawniej "kidnappingiem" było zabranie dziecka rodzicom. Teraz dzieci są "nasze", czyli państwowe; i rodzice bezczelnie ukradli państwowe dziecko, cudzą własność!
Co zrobi farmer, gdy byk z krową wyprowadzą, łamiąc ogrodzenie, swoje cielę z zagrody, gdzie on je umieścił? Przyleje obojgu bydlakom - a cielę umieści tam, gdzie on chce.
To właśnie robią z nami ONI.
Jeśli już jesteśmy przy zwierzętach: ONI mają jeszcze inne piękne hasełko: "Zwierzęta należy traktować tak samo, jak ludzi". Piękne hasło - dopóki się nie dojrzy, że jest ono równoważne hasłu: "Ludzi należy traktować tak samo jak zwierzęta". Dziś jest "wola polityczna" by staruszkom aplikować euthanazję; przecież dokładnie to samo robi się z innymi bydlętami - czy-ż nie?
Ludzie: czy jeszcze jesteście ludźmi - czy tylko bydlętami?
Oczywiście: zawsze większość ludzi chciała, by się nimi opiekować - byle dobrze. Szli więc dobrowolnie pod opiekę feudałów, wisieli u klamki pańskiej - i byli zadowoleni. Jednak dopiero d***kracja spowodowała, z ta Większość narzuciła swe obyczaje reszcie. "Ja lubię, jak mnie pod przymusem szczotkują i przycinają kopyta - to niech wszystkich pod przymusem szczotkują i przycinają kopyta".
Czasem mam wrażenie że ONI testują swoje bydełko, do jakiego stopnia już zgłupiało i można zrobić z nim, co się chce. Do czego innego mogą służyć takie pomysły jak "małżeństwa homosiów"? Jednak w miarę, jak to trwa i się rozwija, zaczynam mieć przerażające podejrzenie:
ONI, dwa pokolenia wcześniej ludzie inteligentni, wychowywali swoje dzieci w tych samych szkołach - i obecnie ONI, to... również bydlęta! Durne, tępe bydlaki marzące tylko żarciu, piciu i ekscesach seksualnych.
Widać to po sprawie "globalnego ocieplenia". ONI naprawdę wydają się wierzyć, w "zagrażające nam" ocieplenie! Choć przecież nie trzeba robić badań geologicznych: wystarczy wiedzieć, że "Grenlandia" to ląd, na którym ok. 900 roku kwitły cytryny - a, jak też wiemy, Europa nie została zalana przez ocean. Trzeba też być kompletnym kretynem, by uwierzyć, że lodowce Antarktydy, ogrzane z -40°C do -35°C - zaleją nagle cały świat.
A ONI – przynajmniej: niektórzy z NICH - wydają się sami w to wierzyć. Nadzorcy bydła stali się głupsi od chudoby, którą się opiekują...
Piszę to - po raz któryś powtarzając te myśli - jak rozbitek, który wrzuca papier w butelce w odmęt oceanu Internetu. Przecież gdzieś jeszcze są LUDZIE! Nie jestem na świecie sam, nie wszyscy jeszcze zbydlęcieli do cna, w niektórych tli się jeszcze iskra człowieczeństwa! Zbuntujmy się, do cholery! Obalmy ten system!
Jak można godzić się na ustrój, w którym bydlęta decydują o losie ludzi? Ja nie mam nic przeciwko temu, by ktoś chciał być traktowany jak nierogacizna - czyli żyć w "państwie opiekuńczym". Ale człowiek, który nie chce decydować o własnym losie, nie powinien w głosowaniu decydować o losie innych!
Bydło niech sobie porykuje - a my musimy żyć! Bydło myśli o pełnym żłobie - my myślimy w wyprawach w Kosmos. Przyszłość Ludzkości (jeśli ma przetrwać) zależy od tego, czy zwyciężą ludzie - czy bydlęta? Czy wygra Rozum - czy Liczba?
I nie ma tu znaczenia, czy rządzi, SLD, PiS, PO czy PSL; niezależnie od tego liczba urzędników rośnie, coraz więcej przepisów ogranicza naszą wolność... Jak długo możemy to znosić?
Na szczęście ten system już jest zgniły. Nawet bydlątka zaczynają rozumieć, że rządzące nimi świnie rozpiły się, zdemoralizowały - i nie są już od nich mądrzejsze. Koniec jest bliski. Musimy się więc z'organizować, by być gotowi do stworzenia zrębów Państwa Wolności - w momencie gdy gdy cała ta anty-europejska "Unia Europejska" zacznie trzeszczeć w szwach.
To już niedługo. Zacznijmy się szykować.
--- * ---
Więc, proszę Państwa: SZYKUJMY SIĘ !"

wtorek, 7 września 2010

Pierwsze urodziny małej dziewczyny.

Dzisiaj pierwsze urodziny Ariadny. Aria ma jeden roczek !! Jak na zawołanie dzisiaj zrobiła swoje pierwsze, samodzielne kroki ;) Spodobało jej się i już teraz szybko zacznie człapać bez naszej pomocy ... mam nadzieję.

Był pierwszy tort i byli pierwsi urodzinowi goście.

Tort od "Greli" - Polecamy.

Goście własni - również polecamy ;)

Ale jakby to nie jedna dzisiejsza mamusia zauważyła:
- Kij z chodzeniem !! - Teraz języki się liczą ... musimy tworzyć wielojęzyczne społeczeństwo !!

Tak, tak moi mili. Byłem ostatnio na zebraniu rodziców w żłobku i naprawdę nie dowierzam głupocie, co poniektórych mamuś. Jedna zaproponowała aby angielski wprowadzić od najmłodszej grupy. Czyli roczniaki miałyby się uczyć języka angielskiego !! Chwila, chwila - to nie koniec ... Za chwilę mamusie zaczęły się kłócić, o metodę jaką powinny być ich biedne dzieci uczone angielskiego. No wyszedłem normalnie ... nie tylko z siebie, ale i z zebrania. Ale zanim wyszedłem zdążyłem powiedzieć, że moje dziecko już na etapie embrionalnym miało lekcje angielskiego ...

Mały poliglota

Choć najśmieszniej chyba było przy wyborze trójki społeczników, czyli rodziców do zadań specjalnych. Hehehe. Chętni znaleźli się w pięć sekund, a może nawet szybciej. Później pani derektor pyta, czy pozostali rodzice akceptują wybór, bo wszyscy musimy go zaakceptować. Patrzę co się będzie działo ... kolejny las rąk w górze ... wszyscy akceptujemy wybór !! Wow. Chyba tylko ja jako element całkowicie aspołeczny nie udzielałem się w dyskusjach i wyborach. Wybrano więc za mnie ... znowu. buuuu ;) Ale jak można nie być aspołeczny w takim przypadku ?? Przecież nie mogę brać udziału w głosowaniu na kogoś lub przeciwko komuś, kogo nawet nie znam ... ale jakiś inny jestem, skoro wszyscy mogą to czemu nie ja ?? Ciekawią mnie tylko argumenty, za i przeciw danej kandydaturze. Czy głosujący kierowali się tylko wyglądem kandydatów ?? KURWA !! T A K !!

Jeszcze jeden ciekawy wątek zebrania w żłobku. Rytmika. Kolejne bezsensowne zajęcia dla rocznych (i mniej !!) dzieci. Chyba nawet sama Euroedukacja - monopolista w branży przedszkolnej - doszła do wniosku, że jest to bez sensu. Ale pieniędzy nie przepuściła. Zaoferowała nam - rodzicom, nie rytmikę, a muzykoterapię. Szczęście rodziców nie miało końca. Ich pociechy będą miały wspaniałą muzykoterapię !! A przecież czym jest muzykoterapia ?? ... podaję za Wikipedią:
"Muzykoterapia – dziedzina posługująca się muzyką lub jej elementami w celu przywracania zdrowia lub poprawy funkcjonowania osób z różnorodnymi problemami natury emocjonalnej, fizycznej lub umysłowej."
Moje dziecko zdrowe przecież jest !! Problemów zero, null. Podobnie jak i innych rodziców dzieci zdrowe są !! Wszyscy musieliśmy dostarczyć kartę zdrowia dziecka z przychodni lekarskiej. Zresztą jakie można mieć problemy w wieku lat ... jeden ?? Skoro są zdrowe to po co terapia ?? Chyba ta nazwa ... dla rodziców chwytliwa jest i tyle. Ładnie się nazywa, ładnie brzmi ...

... dwa dni temu, potrzebowała jeszcze pomocy ;)

Po co o tym wszystkim piszę ?? Bo dopóki nie jest to obowiązkowe to się cieszę i się z tego śmieję ... choć w praktyce nie wygląda to już tak śmiesznie. Pamiętam jak Weronika chciała chodzić na angielski w żłobku. Nie wiedziała o co w tym chodzi, ale płakała że pani nie zaprasza jej do zabawy. Może nie płakała, ale było jej bardzo przykro. Poszedłem więc kiedyś obaczyć jak odbywają się takie zajęcia. I tu zonk totalny !! Pani od angielskiego siadała na środku sali, a w koło niej rozsiadały się dzieci z opłaconym abonamentem za angielski. Dzieci bez opłaconego abonamentu siedziały pod ścianą i musiały być wtedy cicho ... bo inaczej przeszkadzały. Szlag mnie trafił, ale na angielski zapisałem ... Jakie jeszcze świńskie numery wymyślą, aby przekonać nieprzekonanych ?? ... może jednak lepiej by było, aby te zajęcia były obowiązkowe ?? Nie było by takich szopek przynajmniej. Póki co, nie zapisałem. Czekam, czekam aż mi ktoś powie :

STÓJ ELEMENCIE ASPOŁECZNY !! MUSISZ PRZEJŚĆ REEDUKACJĘ !! DOSTĄP I TY TEJ ŁASKI !! ...