niedziela, 31 października 2010

Jestem listkiem dębu ...

Córka moja starsza, to obecnie drugoklasistka - lat 7. Nie będę tutaj ochał-achał, bo wiadomo że każdy rodzic widzi swoje dziecko w innym świetle. Chciałem tylko zaprezentować jej opowiadanie, radosną twórczość uskutecznioną na lekcji j. polskiego.

Jestem listkiem dębu.

Jestem listkiem dębu. Tak zaczyna się moja opowieść. Wisiałam bardzo długo na drzewie. Zawsze śniłam o podróżach. Aż w końcu jesienny wiatr porwał mnie ze sobą. Widziałam: pola, chaty, łąki, lasy, zagajniki i polne ścieżki. I zatrzymałam się w ogrodzie. Był tam domek na drzewie. Znalazła mnie tam mała dziewczynka. Wzięła mnie i poprosiła tatę, aby mnie wstawił do kolekcji. Wziął szybkę i mnie za nią wsadził. Szybkę powiesił w domku na drzewie. Było tam bardzo dużo innych liści.
Ta dziewczynka nazywała się Ola. Ola myślała, że ja jestem królewną - bo tak wyglądałam: miałam spódniczkę i bluzeczkę z liści. Później stała się katastrofa !!! Był huragan. Wszystko spadło. Bum !!! Szybka rozbiła się. Porwał mnie huragan. I zamarzłam. Tak kończy się ta opowieść.
THE END


Ja jestem pod wrażeniem ... Szkoda, że z czasem doroślejemy ...

środa, 20 października 2010

Besarabska Jesień '10 Odessa - Lublin

Z Tiraspola udałem się z powrotem do granicy z Mołdawią i niestety okazało się, że jest to przejście tylko dla "swoich", czyli Mołdawian i Naddniestrzańców. Oczywiście mógłbym się przez nie przedostać, ale kosztowało by mnie to 20$, a to kłóciło by się z moimi zasadami. Można dać łapówkę, ale za "coś". Tu zabrakło tego czegoś, nawet szlabanu by nie podnieśli, bo go nie było. Zły postanowiłem pojechać objazdem, trochę na około. Przekraczając granicę z Ukrainą i obliczając dodatkowe kilometry, postanowiłem jak najszybciej dojechać do Odessy i pominąć odwiedzenie Twierdzy Akerman. Wiedziałem, że pociąg do Lwowa mam o 19:05 i chciałem na niego zdążyć. Na stacji kolejowej byłem za pięć osiemnasta i okazało się, że jest wagon jadący bezpośrednio do Lublina. Pociąg rusza za pięć minut ... Zdążyłem.

Do Odessy wjechałem przed szesnastą.

Tego dnia pobiłem swój rowerowy rekord. Przejechałem 140 kilometrów w osiem godzin z pełnym obciążeniem i dodatkowo przekraczając dwie granice. Padłem jak zabity w swoim przedziale klasy kupe. We Lwowie wyskoczyłem do sklepu zrobić ostatnie zakupy "wolnocłowe". Dwa wina Kagor, dwie żurawinki Nemiroff, dwa ziołowe Balzamy i dwa kartony PallMall. Fajki po sprzedaży zasponsorowały mi pozostałe zakupy. Trochę bałem się, że przegiołem z ilością i moja kontrabanda zostanie ujawniona przy kontroli na granicy. Niepotrzebnie ... Tym razem mi się udało. Nie udało się za to innym. Wagon dokładnie sprawdzono, porozkręcano i poskręcano z powrotem. Znaleziono dwa wory fajek i bóg wie co jeszcze ...

Polski celnik podczas pracy ze śmieciami.

W Przemyślu zmieniono nam podwozie, a gdy je zmieniano wyskoczyliśmy z zapoznanymi Polakami zwiedzić miasto. Przejąłem rolę przewodnika oprowadzając ich po Starym Mieście. Zaszliśmy do Muzeum Dzwonów i Fajek, gdzie nigdy wcześniej nie byłem, bo albo było zamknięte albo nie miałem czasu.

Zapoznani w pociągu Polacy z Gdańska - pozdrawiam.

Formy do odlewania dzwonów ...

... oraz gotowy dzwon.

Przemyśl jest takim naszym, polskim zagłębiem ludwisarskim. Powstały tu trzy dzwony na zamówienie Papieża Piusa XI, ponad 200 dzwonów wykonanych dla Ojca świętego Jana Pawła II, dzwon do Katedry Lubelskiej, dzwon na „Dar Pomorza”, trzy dzwony na polskie cmentarze w Katyniu, Charkowie i Miednoje, największy dzwon wykonany w historii Polski 11600 kg oraz wiele, wiele, wiele innych.

Tylu fajek w jednym miejscu ...

... nie widziałem jeszcze.

Po muzeum mieliśmy jeszcze dużo czasu aby poszwędać się trochę po mieście. Obeszliśmy wszystkie ważniejsze zabytki i wróciliśmy do pociągu z kilkoma polskimi piwami. Jakoś nie mogłem się przekonać do rodzimych wyrobów browarniczych i znowu utwierdziłem się w przekonaniu o słuszności niepicia.

Trzy kamienne postacie wieńczące schody kościoła Franciszkanów wyszły spod dłuta Fabiana Fesingera.

Wnętrze Kościóła Karmelitów

Nie wiem dlaczego ale zawsze mylę tego herbowego niedźwiedzia z ... dzikiem.

Na zakończenie chciałem jeszcze raz podziękować wszystkim osobom, które pomogły mi w mojej podróży. Zacznę więc od Leonida ze Lwowa - dziękuję. Valentin, Żenia, Inspirado, Rois i wszyscy inni z Kiszyniowa, pominięci imiennie, ale mający swój wkład - dziękuję.
Już za Wami tęsknię ...
Do zobaczenia w przyszłym roku ...

Besarabska Jesień '10 Naddniestrze ... czyli państwo, którego nie ma.

Naddniestrzańska Republika Moldovy - państrwo, które nie istnieje na żadnej mapie i nie jest uznawane przez żadne inne państwo świata. Uznawane jest jednie przez podobne sobie niby państwa - Abchazję i Osetię Południową. Bardzo to dla mnie dziwne i niezrozumiałe, bo Naddniestrze posiada wszelkie znamiona państwowości. Ma swój parlament, prezydenta, wojsko, milicję, walutę i całkowicie niezależne prawo i granicę.

Rejestracja pridniestrowska - ciekawe czy można na takiej wjechać do Polski ;)

Ciekawą sprawą jest Rubel Naddniestrzański, bity w Mennicy Polskiej. Swego czasu powstał nawet wielki międzynarodowy konflikt ... bo jak to tak można bić walutę dla państwa które nie istnieje. Na szczęście biznes is biznes i MP wytłumaczyła ten fakt, że realizuje zamówienie klepania żetonów a nie waluty. Polak potrafi ...
Kolejna ciekawostka monetarna to awers na którym widnieje ta sama postać niezależnie od nominału - Aleksandra Suworowa.
Szkoda, że nie udało mi się pozyskać, przynajmniej do zdjęcia "żetonu" 25 dolarowego, byłby dopełnieniem dziwów tego państwa ;)

Najpiękniejsza waluta świata - Rubel Naddniestrzański ...

... jest bita w Polskiej Mennicy Państwowej.

Jadąc tam byłem pełen obaw. Przede wszystkim bezpieczeństwo - bo czy uda mi się wydostać z tego państwa w razie "W", skoro nie ma tutaj żadnej polskiej placówki dyplomatycznej ?? Pierwsze co musiałem zrobić to wymienić swoje ostatnie, paskudne eurosie na piękne ruble. Czytając wcześniej o Naddniestrzu jako o "skansenie komunizmu", byłem przekonany o problemach przy wymianie i wszelkich innych codziennych czynnościach. Oczywiście okazało się to kolejną bzdurą z pewnego "Przewodnika po Mołdawii" ... Tfu ... szkoda kasy. Okazało się, że poza obowiązkiem zameldowania się nie istnieją inne utrudnienia pobytu w tym kraju. Mnogość banków zaskoczyła mnie ... niczym w Lublinie na Krakowskim Przedmieściu ... do tego, same egzotyczne nazwy ;)

Niespotykany w Polsce Gazprom Bank ...

... oraz główny Bank Republiki Naddniestrza.

Oficjalnie Naddniestrze jest biedniejsze nawet od Moldovy, co kwalifikuje je do określenia jako najbiedniejsze państwo Europy (gdyby istniało oczywiście). Dane oficjalne są jednak lekko mówiąc nieprawdziwe, bo nie obejmują najważniejszej dziedziny gospodarki - nielegalnego przemysłu zbrojeniowego. A ten kwitnie w najlepsze. Podobno największe na świecie podziemne, nielegalne fabryki broni zaopatrują większość "nielegalnych" armii świata w tym wszelkiej maści terrorystów. Fabryki są własnością ukraińskich oraz rosyjskich oligarchów co zapewnia im długi i beztroski byt oraz odpowiednie licencje na produkcję nowoczesnej broni. Zapakowane po brzegi ciężarówki jeżdżą przez nikogo nie zaczepiane do Odessy, gdzie są rozpakowywane i wysyłane w świat. Gdzie dokładnie - nikt nie wie. Nad "bezpieczeństwem" przemysłu Naddniestrzańskiego czuwa stacjonująca tu 14 armia rosyjska.

Ten tank, mógłby znaleźć się w herbie państwowym ;)

Na bilbordzie w tle, Dmitrij Miedwiediew ściskający prawicę Igora Smirnowa.

Wszędzie jest widoczna przyjaźń rosyjsko - naddniestrzańska. Początkowo myślałem, że to tak tylko na pokaz, ale po rozmowach z ludźmi wiem jak wielka jest ich miłość do Matki Rosji. I całkiem słusznie zresztą ... z ich punktu widzenia. Gdyby nie pomoc Rosji, dawno poumieraliby z głodu. Matuszka zapewniła im naprawdę niezłe warunki życia, z roku na rok coraz lepsze.

Eleganckie sklepy ...

... z eleganckimi dekoracjami ...

... elegancki bulwar naddniestrzański ...

... eleganckie ulice ...

... oraz kamienice ...

... i przede wszystkim, eleganckie panie. Francja elegancja !!

Naprawdę byłem pod wrażeniem czystości, ogólnie panującego ładu i składu czy poczucia estetyki tutejszej ludności. Stolica - Tiraspol to około 160 tysięcy mieszkańców, co stanowi prawie połowę całego społeczeństwa. Choć nie ma tu praktycznie żadnych zabytków czy innych powszechnie uznawanych atrakcyj, miasto bardzo mi się spodobało ... pomimo wszędobylskiego Lenina, Marksa czy Engelsa.

Memoriał Sławy ...

... naprzeciwko, siedziba władz Naddniestrza ...

... Lenin, jak widać - wiecznie żywy ...

... tu akurat "żyje", pod Domem Sowietów.

Jedna z wielu "wpływowych" komunistek ... a dobra, "wpływowa" komunistka to ... martwa komunistka.

Bardzo podobała mi się zadbana zieleń. Tak jakoś kolorowo wszędzie było i wcale dominującym kolorem nie była komunistyczna czerwień. Wielki plac Suworowa, Memoriał Sławy, Park Pabiedy czy Bulwar Naddniestrzański to naprawdę pięknie skomponowane tereny.

Piękny pomnik założyciela miasta Aleksandra Suworowa.

Wielcy Naddniestrzanie - instalacja przy Pałacu Republiki i Ministerstwa Spraw Zagranicznych.

Biznes to przede wszystkim koncern Sheriff, własność syna pana prezydenta. Są to między innymi: sieć supermarketów oraz stacji benzynowych, a także elitarny klub futbolowy ze wspaniałym kompleksem sportowym. Istnieje też small biznes, nieźle rozwinięty. Da się kupić praktycznie wszystko, a ceny są na naszym polskim poziomie.

Dom Towarowy, takie skrzyżowanie GS-u z Pewexem.

Podobała mi się możliwość kupienia piwa ot tak, na ulicy ...

... bez koncesji, sanepidu, akcyzy smakuje lepiej i kosztuje tylko 1,2 zł.

Mam nadzieję, że będzie mi dane jeszcze raz odwiedzić to państwo. Chciałbym poznać więcej niż tym razem i nie ograniczać się do stolicy. Chociaż podróż rowerem do granicy czyli ok. 70km, dała mi namiastkę tego jak żyje się w innych miastach oraz na wsi, nie podejmę się opisywania ...

piątek, 15 października 2010

Besarabska Jesień '10 Piwnice Cricova

Następny dzień to niestety już ostatni dzień w Mołdawii. Na odjezdne przygotowana jest najważniejsza atrakcja całego wyjazdu. Wizyta w największych winnych piwnicach świata - Cricowa - czyli w stolicy mołdawskiego wina. Jest to sto dwadzieścia kilometrów podziemnych korytarzy wyżłobionych w skale na głębokości 30-100 metrów. Wszystko jest pięknie odnowione i wyremontowane - robi wrażenie. Każda ulica ma swoją nazwę, która pochodzi od rodzaju składowanego w niej wina. Aligote, Pinot, Cabernet, Sauvignon, Chardonnay ... to tylko niektóre z nich.

Każda ulica jest oznaczona odpowiednim drogowskazem.

Wycieczka zaczęła się od lini produkcyjnej ...

... z której wino trafiało na specjalne stojaki.

Wszystkie korytarze i sale produkcyjne były czyściutkie i całkiem eleganckie. Już od samego wejścia widać było, że to nie ta sama Mołdawia, a trochę jakby inny świat. Po korytarzach poruszaliśmy się Melexem, a pani przewodnik opowiedziała trochę historii Cricowej jak i ogólnie mołdawskiego wina. Po halach produkcyjnych przyszła kolej na zwiedzanie "magazynów głównych".

Cenniejsze "okazy" są przechowywane na specjalnych półkach, których ogromu nie byłem w stanie ogarnąć.

Swoje półeczki mają różni "wielcy" tego świata.

Najstarsze i najcenniejsze wina Cricowej to kolekcja przechwycona po II wojnie światowej należąca do Hermana Geringa. Ten to miał pecha ;) ... Jego pociąg ze zrabowanymi skarbami nie dojechał do celu. Wina zgromadzone w kilku wagonach trafiły właśnie do Cricowej i są przechowywane tam do dziś. Są tam marki z całego świata, roczniki od 1902. Jest też specjalna, limitowana seria wyprodukowana specjalnie pod zamówienie Putina, a nawet Gagarin ma swoją półeczkę ...

Zakurzone, zabrudzone - a jednak to duma Cricowej.

Korytarze z butelkami i beczkami zdawały się nie mieć końca. Pomiędzy nimi urządzono kilka sal konferencyjnych i degustacyjnych. Dawno czegoś takiego nie widziałem ... a może nawet nigdy. Naprawdę zrobiono tu kawał dobrej, gustownej roboty.

Bogato zdobione korytarze ...

... marmury i inne ciosane kamienie.

Atrakcje były stopniowane i trochę pod wydział, najbrzydsze i najmniej ciekawe rzeczy na początek ;) Umieją dozować swoje dobra ...

Wejście do ...

... rządowej sali konferencyjnej.

Cała wycieczka trwała około trzech godzin. Problemem okazało się znaleźć kibel ... znaczy się, przepraszam - toaletę. W końcu znalazłem i to jaką ... Rozpoznałem ją tylko po tym, że była oznaczona jak normalna toaleta, czyli kółko i trójkącik z napisem WC. Zaglądałem tam kilka razy i nic ... jakaś następna sala konferencyjna chyba. Nieśmiało rozglądam się po tej sali ... ktoś wychodzi obtrzepuje ręce ... nabieram śmiałości ... a tu okazuje się, że już jestem w kiblu ;) ... no to pach, na salę z pisuarami ... a tu ciach, dzieła sztuki jakieś ... no to bach ... profanacja. Pierwszy raz w życiu wysikałem się na dzieło sztuki ;)

Przy wejściu do WC, piękne kwietne dekoracje ...

... wchodzę i rozglądam się za toaletą ...

... a ja już w niej byłem.

Po sikundzie zapomnienia przyszła wreszcie kolej na degustacje. WOW !! Zostaliśmy zaproszeni do specjalnej sali degustacyjnej. Ta dopiero, zrobiła wrażenie ... Sala Morska - to pomieszczenie niczym kapsuła Kapitana Nemo. Akwaria, koła sternicze, mostek kapitański, mały stawik, wino ... dużo wina ... do tego nastrojowa muzyczka i mamy wszystko co potrzeba do ... orgazmu. Naprawdę niesamowite dopełnienie wycieczki.

A po środku stołu wykopali sobie basen ... no dobra ... staw.

Pani przewodnik opowiada jeszcze chwilkę o mikroklimacie panująym we wnętrzach Cricova. Jest podobno idealny do przechowywania wina, a idealność tą odkryli chłopi drążący skałę pod budowę stolicy i okolicznych gospodarstw. Nikt tego wcześniej nie badał żadnymi specjalnymi urządzeniami. Przez przypadek odkryto najlepsze możliwe warunki do przechowywania wina - wysoka wilgotność 95-98%, stała temperatura powietrza 12-14°C i właściwa jego cyrkulacja.

Przewodniczka otwierająca specjalnie dla mnie Szampańskoje.

Jeszcze pełne, wartościowe butelki ... a już za chwilę, nic nie warty szklany złom.

Próbujemy siedmiu rodzaji "produktu właściwego" i powiem szczerze, że mój nisko wykształcony węch i smak nie poznał się zbytnio na dobrych winach. Jestem winnym ignorantem, miast smakować i się delektować to po prostu ... się upiłem. Dobrze, że tu można jeździć po pijaku ;) Najbardziej smakowało mi Szampańskoje ... zresztą nie wiem czy najbardziej smakowało, ale na pewno najlepiej wchodziło. Degustacja to nie tylko wino. Były wielkie półmiski z winogronem i różnymi innymi owocami, kilka rodzajów żółtego sera, kanapki, orzeszki, pyszne nadziewane bułeczki ... Zastaw się, a postaw się.

Po wyjściu na wolność oglądam rachunek. KOSMOS ... ale i tak warto było.

Przyjemość zwiedzenia piwnicy, rozpicia 7 butelek ekskluzywnych trunków i wyjszczania się na dzieło sztuki kosztowała mnie 600 lei, czyli jakieś 160 zł. Jeśli ktoś chce taniej, zapraszam do mojej piwnicy, będzie za darmo ... ale tylko pod warunkiem, że przyniesiesz wino ze sobą.

Tylko dzięki poświęceniu Rois, udało mi się zobaczyć te piwnice - dziękuję.

Na koniec chcę podziękować Rois za wielkie poświęcenie i determinację w przygotowaniu tak atrakcyjnego programu na ostatni dzień pobytu w Mołdawii. Dziewczyna w wielkim deszczu jechała na rowerze ponad dwadzieścia kilometrów, tylko po to aby mnie odebrać od Żeni i zawieść do Cricovej. Później zrobiliśmy jeszcze trzydzieści kilometrów, przemoczeni do suchej nitki ... mimo wszystko szczęśliwi jak małe dzieci.

Czas się pożegnać z przyjaznym i gościnnym Kiszyniowem - kierunek Bendery i Tiraspol.