wtorek, 31 maja 2011

Szlakiem Ikon '11

Właśnie wróciłem z krótkiej, dwudniowej pieszej włóczęgi po Szlaku Ikon. Dawno nie było mnie w tych stronach i pierwsze co rzuciło mi się w oczy to ... ogrom "pracy" włożony w promocję tego regionu. Sam Sanok prezentuje się świetnie - bardzo miłe i zadbane miasteczko. Chyba wolę nie wiedzieć ile to wszystko kosztowało ...

Przed 1989 r. wszystko było jasne. Z imienia i nazwiska znaliśmy wszystkich łapówkarzy i złodziei. Dobrze wiedzieliśmy, że aby powstał jeden budynek dla mas, najpierw musiała się wybudować kadra kierownicza. Dzisiaj wmawia nam się, że łapówkarstwo i kradzież wspólnego mienia nie istnieje ... Panuje też dziwna nowomowa, której w żaden sposób nie mogę ogarnąć.

Miasto Sanok szczyci się, że udało mu się wytyczyć "Szlak Ikon". Może i udało się wytyczyć, ale z całą pewnością tylko na mapie - zupełnie "zapomniano" oznaczyć go w terenie i dostosować do potrzeb turystyki pieszej ... Jak się później dowiedziałem, w dzisiejszych czasach to trzy, nie powiązane ze sobą, zupełnie różne sprawy ... i zamiast trafić na szlak, szlak trafił mnie !! Niestety nie udało mi się dowiedzieć ile kosztowało wytyczenie tego niby szlaku na mapie. Mogę tylko podejrzewać, że koszty były ogromne ... kilku urzędników, geodeci, konsultacje społeczne, drukarnia, kupa papieru, internet, reklama ... Czym więc jest tu koszt wiaderka farby i pędzelka do malowania po drzewach ?? A za kosę sam złapię ... Zostałem również uświadomiony, że w dzisiejszych czasach, łapówkarstwo i kradzieże publicznych pieniędzy nie istnieją - istnieje za to odpowiedni system przyznawania premii ... No nie mówiłem, że to nowomowa jakaś !! Rozumie ktoś z tego czasem coś ??

Ale nie marudzę już więcej !!

Oczywiście, bez problemu dałem radę i nie sprawiało mi żadnych trudności odnalezienie się w terenie. Dawno nie byłem zmuszony do chodzenia na azymut i prawie zapomniałem jak się korzysta z kompasu. Miałem też telefon z GPS, ale jego dokładność skutecznie zniechęciła mnie do korzystania z dobrodziejstw fińskiej myśli technicznej. Jednak kompas i dobra, papierowa mapa to ciągle podstawa. No ... i dobry humor ;)


Sanok - naprawdę przyjemne miasto, z bardzo ładną starówką. Wrażenie piękna było dodatkowo potęgowane przez niesamowicie obfitą mgłę, jaka przywitała mnie po wyjściu z autobusu i towarzyszyła mi prawie do południa. Pospacerowałem trochę miejskimi uliczkami, nigdzie nie wchodząc - o godzinie 5:30 wszystko było zamknięte. Poszedłem odwiedzić zamek. Ten jednak powitał mnie zamkniętym wejściem i złowieszczo brzmiącą informacją finansową. WOW !! Pięć dużych baniek !!

Odwiedziłem też sanocki skansem. Był zamknięty, ale jakoś udało się prześliznąć przez bramkę i trochę zwiedzić. Tutaj zresztą zaczyna się szlak. Na stacji paliw kupiłem porządną mapę i ruszyłem ...



Początek szlaku był bardzo dobrze oznakowany, biało niebieskie kwadraciki na co drugim drzewie. I tak, mniej więcej do krzyża pomiędzy Międzybrodziem a Liszną. Mijam Lisznę i się zaczyna … a raczej kończy. Dzisiaj miałem dojść do Dobrej, a ledwo doszedłem do Tyrawy Solnej … upsss … znowu marudzę …

Tyrawa Solna - znajduje się tutaj jeden z najpiękniejszych kościółków jakie widziałem. Naprawdę cudo ... Niegdyś cerkiew św. Jana Chrzciciela, po wojnie kościół rzymskokatolicki. Nieopodal znajduję gospodarstwo agroturystyczne. Rozbijam namiot w ogródku i ... okazuje się, że nie przysługuje mi prysznic. Chyba byłem mocno zdziwiony bo nawet się nie odezwałem ... Rankiem budzi mnie gospodyni i każe szybko płacić i uciekać bo ona musi pojechać do miasta. Ach !! Cóż za gościnność !! Brawo ...

Kupuję w sklepie śniadanko i ruszam w dalszą drogę. Przy małej rzeczce zatrzymuję się na chwilę, przemywam oczy i zjadam ulubione w takich sytuacjach bułeczki z serkiem i pomidorkiem. Wyjmuję też polepszacza humoru - Snickersa XXL ...

Mrzygłód - stare miasto królewskie powstałe z wsi o nazwie Tyrawa. Uwagę zwraca kościół pw. Rozesłania Apostołów z kapliczką dziękczynną i grobowcem rodziny Kościuszków. Początkowo myślałem, że chodzi o TEGO Kościuszkę, ale od razu się opamiętałem ... przecież Kościuszków ci u nas dostatek - popularne nazwisko. W mieście jest dosyć ciekawy ryneczek ze starą, drewnianą zabudową oraz mocno wyeksponowanym pomnikiem Władysława Jagiełły, który po grunwaldzkim zwycięstwie ufundował tutaj wspomniany kościół, (podobno budowali go krzyżaccy jeńcy) oraz założył miasto.

Hłomcza - starsi mieszkańcy opowiadają historie o bandach UPA, które w 1945-1946, wielokrotnie napadały na miasto. Jest tutaj ładnie usadowiona cerkiew pw. Soboru Matki Boskiej.

Łodzina - tutaj również, jako atrakcja dla turystów opowiadane są historie o UPA - niektóre całkiem ciekawe. Szkoda, że nie miałem więcej czasu aby pogadać ... musiałem iść dalej. Tylko gdzie ?? Droga pociągnięta jest tylko do kościoła. Szlaku też koniec ... rozglądam się i rozglądam ... Jest !! Ha !! Chwilę rozmawiam z miejscowymi o tym przejściu. Twierdzą, że teraz to się nie da, bo we wsi są tylko dwie krowy, a znakerów z PTTK to widzieli tutaj ostatni raz w 1989 ... Pytam co mają z tym wspólnego krowy. Zdziwieni, że nie wiem odpowiadają:

- Teraz to nikt już tamtędy nie chodzi. Kiedyś, owszem ... krowy na pastwisko.

- I do PGRu się chodziło ...

- Panie ... tam wszystko zarośnięte. Sam już nie łażę, bo się nie da .

- Dwadzieścia lat jak PGR się poddał ...

Ja cię sunę, myślę sobie. Ale twardym trza być. Idę !! Mówię grzecznie - Do Widzenia, oni mi odpowiadają, że będą czekali pod sklepem. No i faktycznie ... zniknąłem na cztery godziny, pobłądziłem i w końcu, jakimś cudem doszedłem, skąd przyszedłem. Czekali ...

- O !! Tu jest przystanek !! Następny autobus masz Pan za dwadzieścia minut ...

Tak, poddałem się !! Był już wieczór i musiałem wracać do Lublina. Miałem nadzieję, że obejdę ten szlak w dwa dni. Niestety się nie udało. Może następnym razem będę miał więcej czasu ...

sobota, 28 maja 2011

Komuniści '11

Komuniści w Polsce mają się całkiem nieźle. Jasna cholera, do czego to doszło - muszę spać pod jednym dachem z komunistką !!
A tak na serio, Weronika jutro przyjmuje Sakrament I Komunii Świętej. W związku z tym dzisiaj od samego rana mam jazdę. Najpierw brutalna pobudka o 6:30, bo z Niśką do kościoła trza iść. No więc polazłem zobaczyć jak się córka pierwszy raz w życiu spowiada ... mam nadzieję że pierwszy i ostatni ... jeszcze się przede mną nie wyspowiadała a już lata zawracać głowę wyższej instancji ;) O nie córciu !!


Później były zakupy - targ, Lidl, Stokrotka ... ble, ble, ble ... później było trochę przyjemności ... O B I A D !! Kotlecik mielony i bigosik z młodej kapusty - czyli wszystko co tygryski lubią najbardziej. Jakby tego było mało wszystko przygotowane przez "mistrza patelni" czyli moją mamę. Nie ma lepszej kucharki, gwarantuję Wam to.


Po obiedzie znowu zrobiło się mało przyjemnie. Musiałem iść po stół do piwnicy - niestety nie miałem jak się wymigać ;) ale ... za chwilę szęście się do mnie uśmiechnęło ... wielka, mała nagroda ... skończyłem ustawiać przeklęte stoły, a tu nagle ... na balkon przyleciał najpiękniejszy gołąb świata. No to z modlitwą w myślach, szybciutko po aparat ... stres ... będzie tam jeszcze czy już uciekł ... Jest !!

Bach ... pierwsza fotka ... czegość brak ... jakoś tak byle jak to wyszło. Nagle wszystko stało się jasne. O Kur... !! Przecież to nie ten obiektyw ... szybka zmiana na 50-tkę macro ... znowu stres ... wracam ... Jest !!


No i teraz mam, dokładnie to co chciałem. Może nawet więcej ... wołam swoją ślubną i pokazuje jej zdjęcia.
- No niezły z Ciebie orzeł ... - słyszę za plecami.
Cieszę się jak głupi, bo w końcu nie zawsze udaje mi się z gołębia, orła wyczarować ... Za chwilę jednak ślubna się poprawia:
- Chciałam powiedzieć, że niezłego orła wywinąłeś ... z tym gołębiem.
I jak tu się nie upić ?????

wtorek, 17 maja 2011

dookola-swiata.com

Miło mi poinformować, iż zostałem prezesem "Stowarzyszenia Podróżników Dookoła Świata". Informacje o Stowarzyszeniu dostępne są na stronie http://dookola-swiata.com

Dzięki uprzejmości firmy futurehost.pl, niodpłatnie zostały udostępnione usługi hostingowe na ich serwerach. Strona działa od dnia dziesiejszego, nie jest więc wersją ostateczną - trwają prace aktualizacyjne. Jeśli macie jakieś sugestie, chcecie coś doradzić lub w czymś pomóc - chętnie skorzystamy.

Zapraszam wszystkich chętnych do wstępowania w szeregi Stowarzyszenia, a tych jeszcze bardziej chętnych do dokonania darowizny na realizacje celów statutowych organizacji.

poniedziałek, 16 maja 2011

Z ostatniej chwili.

Właśnie się dowiedziałem - o północy wyruszam na Szlak Ikon. Autobusem do Sanoka, dalej pieszo ... Powrót w czwartek wieczorem.

niedziela, 8 maja 2011

Majówka 2011 - według Magdy

Wymyśliłam to i mam teraz za swoje ... na dwudziestymktórymś kilometrze drogi z Sobiboru do Chełma wpadłam na genialny pomysł :) skoro jedziemy pierwszy raz od wielu lat razem - całą rodzinką - to każdy powinien napisać swoją wersję tej mini wyprawy, oczywiście za wyjątkiem Arii. Minęło kilka dni wypada więc dotrzymać słowa i coś napisać. A wszytko zaczęło się niewinnie ...

Sezon rowerowy z Arią rozpoczęliśmy od małej przejażdżki nad Zalew Zemborzycki - razem ok 20 kilometrów, zachęceni entuzjazmem naszej najmłodszej postanowiliśmy pojechać na Święta Wielkanocne do moich rodziców na rowerach. Niśka w między czasie otrzymała awansem swój nowy rower komunijny była więc okazja by go przetestować. Wyjazd był udany i przekonał nas, że warto ruszyć gdzieś dalej z dzieciakami skoro bez zmęczenia jadą dwadzieścia kilka kilometrów i chcą jeszcze... Entuzjazm naszej dzieciarni natchnął Grześka do zorganizowania majówki. Powstał plan wyprawki Lublin - Łańcuchów -Wytyczno - Sobibór - Chełm. Pogoda miała być prawie letnia, chumory dopisywały .. no i jak zwykle pogodynka zrobiła nas w balona. A miało być tak pięknie ... O zaczynam już marudzić :) Tak na prawdę było super.

Wyprawa rozpoczęła się w piątek 29 kwietna. Ponieważ jestem mamą pracującą wyjechaliśmy z domu dopiero po siedemnastej, ale nadciągający wieczór poniekąd zmusił nas do szybiekgo tempa. Dzieci wzmocnione pysznym obiadkiem (ugotownym przez tatusia) bez problemu przejechały z nami trasę do Łańcuchowa - wsi położonej w malowniczej dolinie Wieprza. Nocowaliśmy na terenie gospodarstwa agroturystycznego. Rozbiliśmy się tuż przed zapadnięciem nocy. Grzesiek zdecydował, że będzie spać na świeżym powietrzu - w altanie. Uświadomiłam sobie że już 4 lata nie spałam w namiocie. Czas szybko leci :) Wieczór był bardzo chłodny, a do snu rechotały nam żaby. W nocy zbudziły mnie dziwne dźwięki. Przestraszona uzmysłowiłam sobie, że są to odgłosy olbrzmich ryb wyskakujacych nad powierzchnię rzeki i opadajacych z głośnym pluskiem w jej toń. Kurcze to na prawdę musi być raj dla wędkarzy, bo płotki to na pewno nie były, no chyba, że baraszkowały tam bobry :) Miejsce, w którym byliśmy polecam - namiary ma mój mąż. Z pewnością kiedyś tam powrócimy - włascicele tej agroturystki organizują także spływy kajakowe Wieprzem. Dla osób wygodych oferują bardzo fajne kwatery za rozsądne pieniądze.

Następnego dnia przywitało nas słoneczko, szybko się zebrabiliśmy i przejechaliśmy 500 m do nabliższego sklepu na śniadanko. I tu nasuwa mi się refleksja powracajaca przez cały czas wyjazdu - świat jest pełen życzliwy ludzi, nie wolno ich tylko przegapić. Banalna może rzecz - kupiliśmy dzieciakom na śniadanie serki czekoladowe z bułeczką jako namiastką łyżki (oryginał leżał na dnie sakwy) - pani sprzedawczyni wyszła przed sklep i użyczyła nam swoich łyżeczek, spytała sie gdzie jedziemy itd. Takich ludzi spotkaliśmy wielu. W drodze nad Wtyczno uderzyła mnie myśl, że dzieci maja wreszcie okazje zobaczyć żywy inwentarz : ) W drodze mineliśy liczne konie, krowy, kaczki, kury, gęsi, psy, koty, rozjechane zaskrońce, rechoczące żaby i obgryzione przez bobry drzewa ... no i oczywiście bociany - ale to już odrębny temat. Bociany ... na Polesiu jest ich chyba najwięcej na kilometr kwadratowy w Polsce. Mi najbardziej spodobały sie te lecące nisko nad naszymi głowami nad ulicą - niesamowite wrażenie zobaczyć je z tak bliska. Jeżeli chodzi o zagęszczenie bocianich gniazd to wyglada to tak: słup - gniazdo, słup - gniazdo, słup, słup- gniazdo itd. Oprócz bocianów ptactwa dzikiego była mnogość, odgłosy wydawały takie ... nie znane mi - chyba jakieś rzadkie gatunki, ornitologiem nie jestem. Droga nad Wytyczno dłużyła mi się, wiał wiatr. Jak ktoś jeździ to wie, że wiatr zawsze rowerzyście wieje w twarz :) Mając jeszcze obciążenie w postaci Arii w przyczepce uparcie parłam do przodu, reszta ciągnęła za mną. Nad jeziorem mieliśmy zaklepane darmowe miejsce na namioty na terenie Domu Rekolekcyjnego Sióstr Nazaretanek. Siostry były super, były pod wrażeniem naszej wyprawy z dziećmi, każda z nich przychodziła oglądać naszą karawanę. Rozbiliśmy namioty w ich ogrodzie gdzieś pomiędzy rabatkami a rzeźbą św. Józefa z Dzieciątkiem. Na kolację dzieciaki dostały naleśniki z serem, a my zostaliśmy zaproszeni na rodzinne rekolekcje. Rano pierwszy raz w życiu byłam na Jutrzni. Siostry zachęcały nas do ponownych odwiedzin, w zamian za nocleg, udostępnienie kuchni i łazienek poprosiły o modlitwę. Z pewnością tam powrócimy.

Rano ruszyliśmy w kierunki Sobiboru. Polesie jest cudne. Mało jest miejsc w Polsce gdzie można zobaczyć jeszcze stare drewniane chaty, niektóre rozsypujące się - kryte strzechą. Lasy, lasy, łąki ... prawie brak pól uprawnych. Jadąc bocznymi drogami wdychałam zapachy wsi. Czuć było sosnową żywicę, mokrą ziemię, trawę ale przede wszytkim upojny zapach czeremchy - na zawsze kojarzący mi się z dzieciństwem - kiedy byłam mała tj. nie chodziłam jeszcze do szkoły - zawsze wyjeżdżałam z moimi dziadkami na dłuuuuugie wakacje na wieś. Wszystko było super, ale około południa zaczęło padać. Kilka kropel tu, kilka tam ... Grzesiek zdecydował, że zostaniemy na pustym przestanku PKS. Blaszak w totalnej dziczy nas uratował - rozpadało się na dobre. Wyciągnęliśmy śpiwory i dzieci poszły spać. Aria na rękach u taty, Nika na ławce i moich kolanach ... Późnym popołudniem przestało lać, zaryzykowaliśmy dalszą drogę. Kilkanaście kilometrów przez las .. Sobibór Stacja ... zwiedzamy były obóz zagłady. Nitka nie może objąć wyobraźnią całego zła, które zdażyło sie w tym miejscu. Oby nigdy się nie powtórzyło ! Jeszcze godzinka i jesteśmy na miejscu. Zmarznięci rezygnujemy z namiotu na rzecz ciepłej kwatery i wynajmujemy pokój. No właśnie, żeby to był pokój .... Pamiętacie pierwszą część Harry Pottera - miał swój pokój pod schodami :) - my dostaliśmy coś podobnego w wersji dla turystów. Oczywiście za ceną zakopiańską - miejsca nie polecam.
Rano zwlekaliśmy z wyjazdem do południa czekając, aż Ariadna wstanie z przedpołudniowej drzemki. Nasze kochane maleństwo przespało całą noc i prawie całe przedpołudnie - całodzienne przebywanie na świeżym powietrzu robi swoje. Było zimno, ale słonecznie, super pogoda na jazdę. Głodni - poprzedniego dnia na przymusowym przystanku zdjedliśmy zapasy- ruszyliśmy w powrotną drogę licząc na szybkie spotkanie ze sklepem. No i się przeliczyliśmy, wiosek minęliśmy sporo, sklepu - zero. Całe szczęście dzieci były po śniadaniu. Zakupy zrobiliśmy tuż przed Wolą Uhruską. Towarzystwo rzuciło się na świeży chlebek, wędlinkę i ogórki, Ariadna wybrała sobie śliczne czerwone jabłko. Właściciel pozwolił nam rozsiąść się wygodnie w środku. Po krótkiej rozmowie zaproponował gorącą herbatę. Z założenia krókie zakupy przerodziły się w godzinne spotkanie towarzyskie. Serdecznie podrawiam Pana Zbyszka- właściciela sklepu. Wzmocnieni śniadanio - obiadem ruszyliśmy dalej. Byliśmy umówieni jeszcze na kawę z naszym kolegą. Jeszcze dwadzieścia kilometrów i wita nas Adrian. Okolica śliczna, sielsko - wiejska nie zachęca do szbkiego wyjazdu, ale czas goni nas, musimy zdąrzyć na ostatni pociąg z Chełma do Lublina. Ruszamy więc w dalszą drogę. Narzuciłam szybsze tempo, zwłaszcza że Niśka była pełna sił, zaś Ariadna szybko z nich opadała :) Skutek był taki, że złapaliśmy wcześniejszy skład. Sympatyczny konduktor sprzedaje nam bilety i wdaje w dłuższą rozmowę. O kolei, rowerach, podróżach. Ariadna początkowo przestraszona, szybko postanawia zwiedzić wagon. Bije brawo za każdym razem, kiedy pociąg zatrzymuje się na kolejnej stacji. Zapada noc. Raptem pojawiają się światła Lublina, kurcze już jesteśmy w domu ? Jeszcze szybkie wypakowanie się z pociągu, dwa kilometry i jesteśmy pod blokiem. Dzieciaki zasypiają natychmiast w łóżkach - pobiły swój rekord dzienny - 60 kilometrów. Brawo ! My siedzimy jeszcze chwilę i podejmujemy szybką decyzję - dały radę 3 dni to dadzą i 30 - wakacje w tym roku spędzimy rodzinnie i oczywiście rowerowo ... czas na Ukrainę i Mołdawię.

Wielka Majówka.

Na weekend majowy, postanowiliśmy udać się na niedługą wyprawę - kierunek Sobibór. Byłem tam dwa lata temu i obiecałem sobie, że kiedyś wrócę. Chodziło przede wszystkim, o to aby nie zniechęcić dzieci - Niśka na nowym rowerze, a Ariadna jeszcze nie do końca oswojona z przyczepką. Dzienne dystanse miały być małe, ok. 40-50 km, noclegi pod namiotem. Przed wyjazdem sprawdzamy wszystkie znane nam serwisy pogodowe. Żadnych opadów, temperatury wysokie ...



Wyjechaliśmy w piątek po południu. W trzy godziny robimy 25 kilometrów i docieramy na bardzo sympatyczne pole namiotowe w Łańcuchowie Agroturystyka Ewa Guz. Zostaliśmy naprawdę miło i serdecznie przyjęci. Polecam z czystym sumieniem gospodarstwo "Pod Bocianem". Pozdrowienia dla gospodarzy.



Następnego dnia wyruszamy przed południem - trudno się rozstać z Panią Ewą, straszna z niej gaduła ;) Jako że atmosfera jest naprawdę miła, a nam się nigdzie nie śpieszy, nie nalegamy na szybszy wyjazd. Dzisiejszy cel to Wytyczno, poniżej 40 kilometrów. W Puchaczowie robimy dłuższy przystanek. Nie możemy odmówić dzieciom atrakcii na przydrożnym placu zabaw.

Aby ominąć główną drogę Łęczna - Włodawa, jedziemy obok kopalni węgla Bogdanka. Pomimo gorszej nawierzchni to naprawdę dobry wybór - jest długoweekendowa sobota i ruch samochodowy jest ... zerowy.




Dzisiejszy nocleg mamy u Sióstr Nazateranek w Wytycznie. Siostra przełożona wskazuje nam miejsce na rozbicie namiotów i oprowadza po ośrodku. Jesteśmy pod wrażeniem. Niśka szybko znika "za rogiem" i bawi się z siostrami i nowymi koleżankami. Bierzemy prysznic, dostajemy kolację i udajemy się na wieczorną modlitwę. Atmosfera jest wyjątkowo miła. Aż takiego ciepła bijącego od Nazaretanek się nie spodziewaliśmy. Rzadko można spotkać tak głębokie uśmiechy i szczere zainteresowanie. Znowu trafiliśmy w cudowne miejsce - oby więcej takich na naszej drodze.



Po wyjeździe od Sióstr, dosięga nas wielka zlewa i mocne oziębienie. A miało być tak pięknie ... klnę na Onet i Pogodynkę. Przez cztery godziny jesteśmy uwięzieni na przystanku autobusowym. Przemarznięci postanawiamy ruszać dalej. Odwiedzamy były obóz zagłady i rozglądamy się za jakąś kwaterą. Znajdujemy pokój w gospodarstwie agroturystycznym w Sobiborze. Jakże odmienne podejście prezentują tutejsi gospodarze ... Stanowczo nie polecamy !!



Dostajemy brudny, nieposprzątany pokój, normalnie służący jako magazynek, czy składzik-rupieciarnie. Okno niby jest, ale ... na korytarz. Nie wiem jak ludzie nie wstydzą się brać pieniędzy za coś takiego. Zresztą nie tylko nasz pokój jest beznadziejny - łazienka, kuchnia, jadalnia i przedpokój wyglądają podobnie. Szkoda słów ...

Następnego dnia mamy zamiar dojechać pod Chełm, ale pogoda według miejscowych ma się popsuć jeszcze bardziej. Po drodze odwiedzamy kolegę Adriana, zaszytego w pięknych okolicznościach przyrody. Do Chełma zostało nam 20 km i decydujemy się dojechać i zdążyć na ostatni pociąg. Jak się okazuje dnia następnego, była to jedynie słuszna decyzja - pogoda naprawdę się strasznie popsuła.