piątek, 15 października 2010

Besarabska Jesień '10 Piwnice Cricova

Następny dzień to niestety już ostatni dzień w Mołdawii. Na odjezdne przygotowana jest najważniejsza atrakcja całego wyjazdu. Wizyta w największych winnych piwnicach świata - Cricowa - czyli w stolicy mołdawskiego wina. Jest to sto dwadzieścia kilometrów podziemnych korytarzy wyżłobionych w skale na głębokości 30-100 metrów. Wszystko jest pięknie odnowione i wyremontowane - robi wrażenie. Każda ulica ma swoją nazwę, która pochodzi od rodzaju składowanego w niej wina. Aligote, Pinot, Cabernet, Sauvignon, Chardonnay ... to tylko niektóre z nich.

Każda ulica jest oznaczona odpowiednim drogowskazem.

Wycieczka zaczęła się od lini produkcyjnej ...

... z której wino trafiało na specjalne stojaki.

Wszystkie korytarze i sale produkcyjne były czyściutkie i całkiem eleganckie. Już od samego wejścia widać było, że to nie ta sama Mołdawia, a trochę jakby inny świat. Po korytarzach poruszaliśmy się Melexem, a pani przewodnik opowiedziała trochę historii Cricowej jak i ogólnie mołdawskiego wina. Po halach produkcyjnych przyszła kolej na zwiedzanie "magazynów głównych".

Cenniejsze "okazy" są przechowywane na specjalnych półkach, których ogromu nie byłem w stanie ogarnąć.

Swoje półeczki mają różni "wielcy" tego świata.

Najstarsze i najcenniejsze wina Cricowej to kolekcja przechwycona po II wojnie światowej należąca do Hermana Geringa. Ten to miał pecha ;) ... Jego pociąg ze zrabowanymi skarbami nie dojechał do celu. Wina zgromadzone w kilku wagonach trafiły właśnie do Cricowej i są przechowywane tam do dziś. Są tam marki z całego świata, roczniki od 1902. Jest też specjalna, limitowana seria wyprodukowana specjalnie pod zamówienie Putina, a nawet Gagarin ma swoją półeczkę ...

Zakurzone, zabrudzone - a jednak to duma Cricowej.

Korytarze z butelkami i beczkami zdawały się nie mieć końca. Pomiędzy nimi urządzono kilka sal konferencyjnych i degustacyjnych. Dawno czegoś takiego nie widziałem ... a może nawet nigdy. Naprawdę zrobiono tu kawał dobrej, gustownej roboty.

Bogato zdobione korytarze ...

... marmury i inne ciosane kamienie.

Atrakcje były stopniowane i trochę pod wydział, najbrzydsze i najmniej ciekawe rzeczy na początek ;) Umieją dozować swoje dobra ...

Wejście do ...

... rządowej sali konferencyjnej.

Cała wycieczka trwała około trzech godzin. Problemem okazało się znaleźć kibel ... znaczy się, przepraszam - toaletę. W końcu znalazłem i to jaką ... Rozpoznałem ją tylko po tym, że była oznaczona jak normalna toaleta, czyli kółko i trójkącik z napisem WC. Zaglądałem tam kilka razy i nic ... jakaś następna sala konferencyjna chyba. Nieśmiało rozglądam się po tej sali ... ktoś wychodzi obtrzepuje ręce ... nabieram śmiałości ... a tu okazuje się, że już jestem w kiblu ;) ... no to pach, na salę z pisuarami ... a tu ciach, dzieła sztuki jakieś ... no to bach ... profanacja. Pierwszy raz w życiu wysikałem się na dzieło sztuki ;)

Przy wejściu do WC, piękne kwietne dekoracje ...

... wchodzę i rozglądam się za toaletą ...

... a ja już w niej byłem.

Po sikundzie zapomnienia przyszła wreszcie kolej na degustacje. WOW !! Zostaliśmy zaproszeni do specjalnej sali degustacyjnej. Ta dopiero, zrobiła wrażenie ... Sala Morska - to pomieszczenie niczym kapsuła Kapitana Nemo. Akwaria, koła sternicze, mostek kapitański, mały stawik, wino ... dużo wina ... do tego nastrojowa muzyczka i mamy wszystko co potrzeba do ... orgazmu. Naprawdę niesamowite dopełnienie wycieczki.

A po środku stołu wykopali sobie basen ... no dobra ... staw.

Pani przewodnik opowiada jeszcze chwilkę o mikroklimacie panująym we wnętrzach Cricova. Jest podobno idealny do przechowywania wina, a idealność tą odkryli chłopi drążący skałę pod budowę stolicy i okolicznych gospodarstw. Nikt tego wcześniej nie badał żadnymi specjalnymi urządzeniami. Przez przypadek odkryto najlepsze możliwe warunki do przechowywania wina - wysoka wilgotność 95-98%, stała temperatura powietrza 12-14°C i właściwa jego cyrkulacja.

Przewodniczka otwierająca specjalnie dla mnie Szampańskoje.

Jeszcze pełne, wartościowe butelki ... a już za chwilę, nic nie warty szklany złom.

Próbujemy siedmiu rodzaji "produktu właściwego" i powiem szczerze, że mój nisko wykształcony węch i smak nie poznał się zbytnio na dobrych winach. Jestem winnym ignorantem, miast smakować i się delektować to po prostu ... się upiłem. Dobrze, że tu można jeździć po pijaku ;) Najbardziej smakowało mi Szampańskoje ... zresztą nie wiem czy najbardziej smakowało, ale na pewno najlepiej wchodziło. Degustacja to nie tylko wino. Były wielkie półmiski z winogronem i różnymi innymi owocami, kilka rodzajów żółtego sera, kanapki, orzeszki, pyszne nadziewane bułeczki ... Zastaw się, a postaw się.

Po wyjściu na wolność oglądam rachunek. KOSMOS ... ale i tak warto było.

Przyjemość zwiedzenia piwnicy, rozpicia 7 butelek ekskluzywnych trunków i wyjszczania się na dzieło sztuki kosztowała mnie 600 lei, czyli jakieś 160 zł. Jeśli ktoś chce taniej, zapraszam do mojej piwnicy, będzie za darmo ... ale tylko pod warunkiem, że przyniesiesz wino ze sobą.

Tylko dzięki poświęceniu Rois, udało mi się zobaczyć te piwnice - dziękuję.

Na koniec chcę podziękować Rois za wielkie poświęcenie i determinację w przygotowaniu tak atrakcyjnego programu na ostatni dzień pobytu w Mołdawii. Dziewczyna w wielkim deszczu jechała na rowerze ponad dwadzieścia kilometrów, tylko po to aby mnie odebrać od Żeni i zawieść do Cricovej. Później zrobiliśmy jeszcze trzydzieści kilometrów, przemoczeni do suchej nitki ... mimo wszystko szczęśliwi jak małe dzieci.

Czas się pożegnać z przyjaznym i gościnnym Kiszyniowem - kierunek Bendery i Tiraspol.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz