środa, 20 kwietnia 2011

Sardynia '11 - odc.1

Relacja z Sardynii nabrała wreszcie "mocy ustwowej" ...

Bilety na Sardynię, kupiłem na pierwszy możliwy termin. Akurat 28 marca 2011r. linie Ryanair, rozpoczęły bezpośrednie loty na trasie Kraków-Cagliari. Nie do końca byłem tego świadomy, więc moje zdziwienie na lotnisku było jak najbardziej uzasadnione.


Siedząc na sali odpraw, zauważyłem małe poruszenie. Wnoszą wielki stół, zastawiają go szampanem i napojami, stawiają wielki tort, w który wbijają flagi krakowskiego Portu Lotniczego, Ryanair'a oraz Sardynii. Myślę: - Ha !! Świętować se będą !! No to poświętuję razem z nimi !! Inni pasażerowie nie byli tacy chętni do świętowania i ustawili się w kolejce do odprawy. Mała grupka osób została i się doczekała. Ryanair przygotował przyjęcie z okazji uruchomienia nowej trasy. Jakoś, tak przyjemnie się zrobiło ...


Flaga Sardynii zawsze mi się podobała. Postanowiłem zdobyć ... Po chwili zastanowienia zdecydowałem, że zdobędę ją później, przecież jest podobno wszędobylska. Jak czytałem wisi wszędzie, w każdym domu, na każdym skrzyżowaniu itp itd. Sardyńczycy lubią się nią afiszować ...


Pierwszą noc spędziłem oczywiście na lotnisku. Przez nikogo nie zaczepiany, zwiedziłem lotnisko, umyłem się i położyłem spać. Rano zaczęły się pierwsze kilometry ...



Zwiedzanie stolicy postanowiłem zostawić na koniec, na ostatni dzień. Szybko więc przejechałem przez miasto zatrzymując się jedynie przy eleganckiej promenadzie. Kierunek Villasimius. Początek jest super, zero górek, szybkie tempo jazdy. W miasteczku robię sobie przerwę na obiadek. Jak sie później okazało, przez cały pobyt, podstawą mojego wyżywienia były bułki i żółty ser - koniecznie sardyński. Jako dodatek strzelające pomidorre i nic mi więcej nie potrzeba ...



No dobra. Prawie "nic mi więcej nie potrzeba" ;) Zapomniałbym o piwie. Kupuję przysmak narodowy czyli Ichnusa i jako, że trochę nieufny jestem, poprawiam Peroni. To miał być mój "wentyl bezpieczeństwa", gdyby sardyńskie okazało się beznadziejne, miałem w zanadrzu włoskie. Okazało się, że zupełnie niepotrzebnie ;) Praktycznie wszystkie, wyspiarskie wyroby jakie próbowałem były znacznie lepsze od pozostałych. Jedynie te ceny ... piwo 0,66l - 1,2 €, ser żółty - 12 €.


Pierwsze, dzikie obozowisko rozbijam w okolicach miejscowości Muravera, po przejechaniu 110 km. Znalazłem, rzadko spotykany kawałek, nieogrodzonego pola, oddzielonego od ulicy drzewami oraz gęstymi krzakami. Rozłożyłem namiot i zaczynam się luzować. Odgłosy ulicy mi nie przeszkadzają, rzadko jeżdżą tu samochody. W oddali słyszę dzwoneczki ... Myję się zdobytą gdzieś po drodze wodą, wskakuję do namiotu, rozbieram się. Dobranoc ... Jeszcze dobrze nie usnąłem, słyszę jakąś rozklekotaną Vespę. Podjeżdża do mnie właściciel poletka. Otwieram namiot, mówię "Buongiorno" i pytam grzecznie i z uśmiechem: - No problemo ?? W odpowiedzi słyszę jeszcze bardziej uśmiechnięte "no problemo". Próbujemy chwilę porozmawiać. Gość mówi coś po swojemu, ja do niego - no capito. Pyta skąd jestem. Polako - słyszy w odpowiedzi i uśmiecha się jeszcze bardziej niż wcześniej. Papa - mówi - Papa Giovanni Paolo II. Całkowicie zniknęła u niego nieufność, rozluźnił się i gada, gada, gada ... Widzi, że nie rozumię, ale dalej się uśmiecha i gada. Widzę po nim, że jest szczęśliwy. Na odchodne udaje krowę i pokazuje, że rozbiłem się pomiędzy "minami". Mówię, że no problemo, On że dla niego no problemo, ale dla mnie problemo. Potwierdzam, po raz kolejny, że dla mnie no problemo i się żegnamy. Wskakuje na swój wysłużony motorower i oddala się. Znowu kładę się spać i rozmyślając o wcześniejszym spotkaniu, mój mózg nie odnotowuje coraz głośniejszych, zbliżających się w moją stronę dzwoneczków. Dopiero gdy wchodzi we mnie stado baranów, krów i byków zdaję sobie sprawę co miał na myśli mówiąc "problemo" ;) Udało mi się przeżyć i wyjść z tego bez szwanku, ale następnym razem gdy tylko usłyszałem dzwoneczki ...




Rano, szybko zwijam obóz i jadę dalej. Dzisiejszy dzień jest bardzo męczący. Zaczęły się górki. Niby nie duże, ale ze stromymi podjazdami. Jako, że to początek mojego sezonu, to kondycja jeszcze nie ta ... Dzisiaj też lepiej poznaję charakterystykę wyspy - po obu stronach ulicy, trudno znaleźć jakikolwiek kawałek miejsca na rozbicie namiotu - wszystko jest ogrodzone, a bardzo duże odległości pomiędzy otwartymi sklepami - nawet 60 km, nie są czymś rzadkim. Z obu tych powodów, pomimo górkowego wyczerpania jadę dalej. W Tortoli robię wreszcie zakupy, wypijam półtora litra napoju za jednym zamachem, zjadam obiad i rozglądam się za noclegiem. Niestety wszystko ogrodzone. Zdesperowany zajeżdżam na kemping ... oczywiście nieczynny. Ale furtka otwarta ... rozglądam się wkoło, jak jakiś złodziej i idę ... podchodzę do budynku recepcji ... wychodzi do mnie kobieta i tłumaczy, że zamknięte i nie ma w okolicy nic czynnego. Mówię, że jestem wyczerpany, pytam czy mogę rozbić tylko namiot, na jedną noc. Odpowiada, że jeśli wyjadę przed dziewiątą to nie widzi przeszkód ... WOW !! Dziękuję !!




W większości jadę mało uczęszczanymi, bocznymi drogami. Dzięki temu poznaję malutkie, urokliwe miasteczka. Porównując do Polskich, nie są bogatsze, ale z całą pewnością są bardziej uśmiechnięte. Wszędzie widać ścienne malowidła, upiększające i ożywiające te małe miasteczka. Dzięki nim, ludzie nie są tacy smutni. Wyciągam aparat, fotografuję. Za chwilę woła mnie właściciel knajpki, zaprasza na kawę - darmową. Rozmawiamy trochę po Polsku, trochę po Włosku, trochę po Angielsku ... ale i tak najlepiej rozumiemy się dzięki gestom i wymachiwaniu rękami - to taki uniwersalny język ;)




No i na zakończenie tej części, krótka opowieść o mojej bezkresnej głupocie ;)

Sardynia słynie z monolitycznych budowli zwanych nuraghe. To kamienne wieże budowane w starożytności i używane jako fortyfikacje obronne. Jest tego mnóstwo. Zatrzymuję się przy pierwszym napotkanym i wiem, że to oczywiście bunkier z czasów II Wojny Światowej. Patrzę na mapę, a na mapie jest to oznaczone jako atrakcja i podpis Nuraghe jakieśtam. Zaczynam więc wątpić czy to na pewno bunkier. I tak w kółko przy czterdziestu kolejnych ;) Nuraghe czy bunkier, bunkier czy nuraghe ... itp itd. Teraz, patrząc na zdjęcia wiem, że przy każdej wątpliwości były to ... bunkry z II WŚ !!



PS. Niby od razu widać zbrojenie. Więc skąd te wątpliwości ??

8 komentarzy:

  1. uśmiecham sie jak to czytam, wspaniale łamanie barier:) gratulacje wyprawy

    OdpowiedzUsuń
  2. usmiecham sie jak to czytam, swietne łamanie barier, gratulacje wyprawy:)

    OdpowiedzUsuń
  3. uśmiecham sie jak to czytam, wspaniale łamanie barier:) gratulacje wyprawy

    OdpowiedzUsuń
  4. uśmiecham sie jak to czytam, wspaniale łamanie barier:) gratulacje wyprawy

    OdpowiedzUsuń
  5. lecieliśmy tym samym pierwszym lotem :)
    Sardynia nie bez powodu nazywana "bajeczną wyspą", a gościnność Sardyńczyków dla Polaków naprawdę zadziwiająca! To się ceni!! Wróciliśmy tam jeszcze raz jesienią. W tym roku też lecimy. Bardzo polecam tą wyspę i gościnność sardyńską, no i termin poza sezonem pozwala zobaczyć bezludne plaże, ciszę i błogość!!

    OdpowiedzUsuń
  6. też lecieliśmy tym pierwszym lotem z Krakowa :) gościnność Sardyńczyków niesamowita! Też to przeżyliśmy - Oni tacy są naprawdę! Sardynia - bajeczna wyspa - nie bez powodu tak nazwana, przepiękne dzikie zatoki, góry, niezniszczona przyroda i tak gościnność! zawsze chce się tutaj wracać! Polecieliśmy jeszcze raz jesienią -również poza sezonem, w tym roku też lecimy!

    OdpowiedzUsuń