piątek, 22 kwietnia 2011

Sardynia '11 - odc.2

Jeżeli myślałem, że następnego dnia pójdzie łatwiej, to się trochę pomyliłem. Teraz zaczęły się prawdziwe górki. Z wyczerpania padam już na czterdziestym kilometrze. Jest godzina piętnasta. Znajduję dobre miejsce na nocleg ... tak mi się wydaje, do momentu gdy stado dzikich świń nie chciało pożreć mojej karimaty. Sardynia jest niesamowita pod względem wypasu ... stada baranów, krów, świń itp hasają bez żadnych ograniczeń wszędzie gdzie chcą. Pomimo braku ludzkiej opieki, nigdy nie zauważyłem aby jakiekolwiek bydle wyszło na ulicę. To zasługa psów pasterskich, po dwa na stado. Dzwoneczki na szyjach, są zapewne ułatwieniem dla "pastuszków". W każdym razie, świnie skutecznie przegoniły mnie ze swojego pastwiska, zmuszając mnie do pokonania kolejnych wzniesień. W sumie to i dobrze. Zatrzymuję się przy remontowanym budynku należącym do jakiegoś Parku Narodowego. Rozkładam namiot na tarasie, gdzie jest nie widoczny z ulicy.


Rankiem, zregenerowany ruszam dalej. Udaje mi się trochę nadrobić straty dni poprzednich, chociaż teraz zaczynają się nowe problemy. Słońce świeci tak niemiłosiernie, że jestem zmuszony robić sobie długie przerwy - od dwunastej do siedemnastej. Chowam się gdzieś w cieniu, rozkładam karimatę i ... nic mi się nie chce. Cierpi na tym fotografia, bo w godzinach odpoczynku światło jest koszmarnie niebieskie, a później nie mam czasu bo muszę nadrabiać straty i gnać przed siebie.


O ile w ogóle występuje ładne światło na wyspie, to raczej nie w marcu. Niebieskie, zimne, paskudne - tak pokrótce można je scharakteryzować. Ostatni raz miałem takie w Katalonii ...



Mimo wszystko zdażały się krótkie chwile ładnego, ciepłego światła, szczególnie wieczorem. Banalne zachody słońca zamieniały się w prawdziwe cuda. Szczególnie przyjemnie to wyglądało, gdy z jednej strony miałem wysokie góry, a z drugiej otwarte morze ... Uwielbiam noclegi w takich miejscach.




Kolejny dzień i kolejne wyzwania. Dzisiaj docieram do miejscowości Olbia. To duży port morski łączący wyspę z Półwyspem Apenińskim. Miejscowość aż do obrzydzenia turystyczna. Zwiedzam ją, czując się niczym intruz. Pełno pięknych, czystych ludzi w pięknych autach, robiących zakupy w pięknych sklepach, super restauracje ... ja - brzydki, niedomyty, na swoim złachanym Kellysie szukam spożywczaka, w którym kupuję kawałek sera, bułkę i pomidora aby zjeść je w spokoju pod piękną fontanną. O dziwo nikt mnie nie przegania, ani głupio nie patrzy ... prawie.



We wszystkich możliwych publikacjach, wszyscy zgodnie twierdzą, że najciekawsza i najładniejsza część Sardynii to wschodnie wybrzeże. Ja mam go, serdecznie dosyć. Przypadkiem trafiam na stację kolejową. Z przypadku robi się konieczność. Przenicowuję się więc na zachodnią część wyspy. Kupuję bilet do miejscowości Porto Torres. 137 km za 12 €. Cena ... prawie uczciwa.


Sardyńskie pociągi ... Hmmm ... Ciężko się wypowiadać ... No ale skoro muszę ?? ...
Może słowem wstępu, zacznę od autobusów jakie widziałem na mojej drodze i z nimi związanych spostrzeżeń. 100% aut to komfortowe Scania Irizar, wszystkie eleganckie i nowoczesne. U nas, z takich korzystają ekskluzywne biura podróży. Wszystkie dworce ... ach !! Szkoda słów !! Nie wiem, czy widziałem aż tak skundlone - beton !! Myślę sobie, że skoro autobusy mają takie dobre to kolej jeszcze lepszą ... Stacja kolejowa ładna, czysta - ogólnie elegancka. Nic nie wzbudzało moich podejrzeń ... zakupiłem bilet ... czekam na pociąg ... zajechał ... dłuższą chwilę zastanawiam się czy to na pewno on ... tak ... jeszcze dłużej zastanawiam się czy wsiadać ... wsiadam po ostatnim gwizdku ... konduktor otwiera przedział bagażowy ... pakuję graty ... ruszamy ... Hmmm. Torowisko mają chyba nowe, bo pociąg jedzie ponad 150 km/h ... a, że lokomotywa i wagony ładniejsze są w Mołdawii - szczegół. Na niektórych zjazdach, czuję się jak w kolejce na wesołym miasteczku ... pociąg prawie odrywa się od szyn !! PANIKA !! ... chyba czas zmówić paciorek ...




Jadąc wśród pięknych okoliczności przyrody, jakimś cudem docieram do stacji przeznaczenia. I tutaj zonk !! Mocno uprzemysłowione miasto. Gdziekolwiek się nie obejrzę widzę ... Pierwsza myśl - cofnę się o kilka stacji !! Ale daję sobie jeszcze szansę, wyjmuję mapę ... Mam !! STINTINO !! Może być ciekawie ... przylądek, kilka wysepek wkoło, tylko 30 kilometrów ... Jadę !! Zapowiada się pięknie. Miasto wita ... Okazuje się, że to jakiś ścisły rezerwat - takiej różności ptactwa jeszcze nie widziałem - oczy w słup !! Zakaz obozowania na dziko, helikoptery i awionetki patrolują cały obszar. Szukam więc taniego hotelu - udaje mi się zbić cenę na 30 €. Takiego szaleństwa się nie spodziewałem, ale mówi się trudno - nie będę jadł przez dwa tygodnie ;) I tak dobrze trafiłem - B&B (Bed and Breakfast) uchodzą za najtańsze.



Rano mam problem. Noclegi w hotelu mają to do siebie, że rozleniwiają - dobre trzy godziny zwlekam się z łóżka. Wymyślam coraz głupsze powody aby jak najpóźniej wstać ... a to, że pranie nie wyschło, a to że do dwunastej mam opłacone. Za pięć południe zdaję klucz i postanawiam "no more hotel". Jedyny słuszny kierunek - Alghero - byłe katalońskie miasto, zdobyte przez aragończyków w okresie ich świetności. Niedziela - wzmożony ruch ... motocykli. Szlag mnie trafia, gdy goście w "papach" wjeżdżają pod górkę ponad stówą, a ja ... pcham tobołki.





Wiem, że wspominałem już o malowidłach, ale muszę uczynić to jeszcze raz. Poznałem jednego takiego, artystę ludowego. Żadnej pracy się nie boi. Zazwyczaj próbuje coś sprzedać w okolicach San Giovanni. Czasem wykona reklamę dla jakiegoś sklepu, czasem coś "grubszego", ale i tak najchętniej wystawia swoje prace przy drodze prowadzącej na cypel. Zarówno jego rzeźba jak i on sam, są dosyć ciekawe. Chwilę porozmawialiśmy ... ciekawy człowiek ... artysta. Sami przyznacie, że gość wie co robi:
YouTube YouTube YouTube
Możecie się powołać na takiego, jednego "bici polacco" - rabat murowany ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz