sobota, 17 kwietnia 2010

Przez "Rio de Janeiro" do Bychawy ;)

Na prośbę kilku osób dostosowałem trochę szablon bloga i wyświetlane zdjęcia będą w ciut większym rozmiarze. Czas przejść z rozmiaru S na co najmniej XXL ;) No może nie od razu ... stopniowo. Dzisiaj więc rozmiar L !!

Od jakiegoś czasu chodziło za mną odwiedzenie ruin zamku w Bychawie. Dzisiaj wreszcie się zebrałem i pognałem swym nieumytym jeszcze po Maroko bicyklem. Mieliśmy jechać wspólnie z Weroniką. Taka mała wyprawa z namiotem na dwa dni, ale ostatecznie W pojechała do babci, u której dowiedzieliśmy się, że trwa w najlepsze zlot bachorów. Pojechałem więc sam.

W sumie, to lubię jeździć sam, bo dużo czasu na odpoczynek mam ;)

Nie lubię jeździć dwa razy tą samą drogą, więc zrobiłem małe kółko. Do Bychawy pojechałem przez nasze małe podlubelskie "Rio de Janeiro" czyli Żabią Wole, gdzie parafianie wraz z ks. proboszczem uknuli niezłą "intrygę" i machnęli sympatyczną kalwarię z Chrystusem na brazylijskiej licencji w roli głównej. Zahaczyłem też o pobliskie, jedyne w Polsce, Technikum Pszczelarskie.

Brazylijska licencja przyjęła się jak widać, nie tylko w sześciomilionowym Rio.

A przy Technikum Pszczelarskim "Przesyłki listowe wyjmuje się", ale tylko pod warunkiem, że "każdy adres z kodem pocztowym" jest zaadresowany na "Janina Nowak ... Gniezno"

Zamek bychawski, podobnie jak sama Bychawa, czasy świetności ma już za sobą. W 1537 roku król Zygmunt Stary wydał kasztelanowi lwowskiemu Mikołajowi Pileckiemu herbu Zielona Pietruszka ... przepraszam ... herbu Leliwa, przywilej na założenie miasta obwarowanego i wzmocnionego zamkiem. Podstawą było całkiem sensowne prawo magdeburskie oraz pozwolenie na cotygodniowy targ i dwa jarmarki rocznie. Niestety kilkaset lat później Konstytucja 3 Maja "krwawo" rozprawiła się z wszelką normalnością. Nie było więc już miejsca na prawo magdeburskie, a Zwierciadło Saskie znowu uznano za "heretyckie".

Herb miasta Bychawa. Trochę uproszczony i wybrakowany.

Tak więc po XVI-XVII wiecznym rozkwicie miasta nastały długie lata "nieurodzaju" spowodowanego przez powstanie kozaków, potop szwedzki, zarazy i pożary. Żeby za łatwo nie było, XIX wieczny właściciel miasta, niejaki hrabia Karol Scipio del Campo, doprowadził miasto do całkowitego upadku. Kajetan Koźmian przyrównując go do Scypiona Afrykańskiego, który był zniszczył Kartaginę, nadał mu przezwisko Scypion Bychawski. Miasto jednak przetrwało i dzisiaj jakby trochę się odbiło. Sam zamek to niestety tylko ładnie położona na wzgórku, wśród drzew i stawów ruina bez szans na "pogodną jesień".

Jak widać, ZAKAZ WSTĘPU ...

... ale, że co ?? że niby, ja nie wejdę ?? ...

... może za kratki nie trafię ...

... przecież to nie ja wyśprejowałem te ściany ...

... ani nie ja, spożywałem produkt krajowy i zabużański w miejscu publicznym.

Legend dotyczących zamku nie znalazłem wielu ... no dobra znalazłem tylko jedną, ale ciekawą. I choć mam inne zdanie na temat owej "niewidzialnej siły" wrzucającej do zalewu to przytoczę ją w oryginale ;)

Legenda o białej damie dotycząca ruin zamku w Bychawie.

Nieopodal miasta około 1,5 km. na wzgórzu nad zalewem w czasach Zygmunta Starego zbudowano zamek obronny, który niestety uległ zniszczeniu. W 1725r. W jego miejscu stanął pałac, z którego pozostały jedynie ruiny. W godzinach rannych ma się tam ukazywać postać białej damy o czym opowiadają rybacy i grzybiarze, którzy tamtędy chodzą. Twierdzą, że słychać wtedy odgłosy muzyki i śpiew kobiecy. Zazwyczaj starają się omijać to miejsce, ale był podobno jeden śmiałek, który tego nie zrobił. Wtedy to przechodząc koło ruin jakaś niewidzialna siła wrzuciła go do zalewu . Po tym zdarzeniu ktoś mu doradził, żeby następnym razem jak będzie tamtędy szedł i usłyszy muzykę zmienił krok na taneczny. Tak też zrobił i o dziwo nic mu się nie stało. Ma to prawdopodobnie związek z tym, że duchem białej damy jest Ewa Gałęzowska, która mieszkała kiedyś w tym pałacu. Była bardzo bogata i uwielbiała muzykę i taniec. Była królową każdego balu i może dzięki temu, że rybak z nią zatańczył nic mu nie zrobiła.


Czy w tak pięknych okolicznościach przyrody ...

... od kogoś, kto nawet nie ma okien w pokoju ...

... mogło by cokolwiek grozić takiemu śmiałkowi ??

Znalazłem jeszcze coś, co legendą raczej nie jest, ale zadatki na nią ma ;)

"Dawno, dawno temu w bychawskim zamku, położonym na niewielkim wzniesieniu pośród malowniczych krajobrazów, mieszkała rodzina szlachecka – właściciele Bychawy. Mąż i żona byli już w podeszłym wieku i nie mieli dzieci. Edward (bo tak miał na imię mężczyzna) martwił się, że nie będzie miał swojego następcy, dziedzica. Po pewnym czasie Katarzyna (żona Edwarda) oznajmiła mężowi, że jest w ciąży. Wielka radość zapanowała w zamku. Miesiące mijały. Służba oraz sam Edward troskliwie opiekowali się Katarzyną, by urodziła zdrowego syna. Minęło lato i nastała złocista jesień. Okolice zamku wyglądały przepięknie o tej porze roku. Pewnego jesiennego wieczoru wydarzyła się rzecz straszna. Katarzyna straciła dziecko. Okropnie rozpaczała z tego powodu, przecież obydwoje z Edwardem bardzo pragnęli mieć syna. Ich serca ogarnął smutek i ból. Nawet wśród służby panowała atmosfera przygnębienia. Katarzyna nie mogąc pogodzić się ze śmiercią Edwarda II szlochała całymi dniami, a i w nocy nie szczędziła łez. Kiedy tak bardzo płakała, dół wokół zamku zaczęły wypełniać łzy Katarzyny, aż w końcu powstało jezioro, które znajduje się w tym miejscu do dziś".

Mój bicykl na tle "łez Katarzyny".

Do domu wróciłem przez Piotrków. Wjeżdżając do Jabłonnej, zobaczyłem na przystanku inny herb. Znowu w uproszczonej formie, zakazany już dzisiaj herb szlachecki rodu Boreyko ;) To oczywiście pół żartem, pół serio. Szkoda, że dzisiaj ten znak-symbol kojarzy się tylko z jednym ... a przecież w starożytności "przynosił szczęście".

Herb szlachecki rodu Boreyko ...

... tu w ujęciu panoramicznym.

Całość mojej dzisiejszej wycieczki wyglądała tak :

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz