sobota, 13 marca 2010

Marrakech - odc. 1

Do Marakeszu dojechaliśmy późnym popołudniem. Znaleźliśmy tani, całkiem czysty i wygodny hotel za 50 DH, czyli ok. 19 zł. W mieście spędziliśmy cały dzień oraz dwie noce.
Pierwszego wieczoru poszedłem na spacer pod minaret meczetu Kotubijja. Meczet wraz z otaczającym parkiem zrobił na mnie naprawdę duuuuże wrażenie, tak duże, że następnego dnia postanowiłem odwiedzić go jeszcze raz i podziwiać go w świetle słonecznym.

W nocy minaret oraz przyległy ogród jest ładnie oświetlony. Wejście do samego meczetu jest strzeżone przez "strażników", grzecznie zwracających uwagę na zakaz wstępu oraz fotografowania.

Teren wokół meczetu, ogrodzony jest wysokim murem.

W dzień minaret widziany od strony parku, okazał się również mocno urokliwy.

Brama przejściowa z placu pod meczetem do parku. Zakryte twarze oraz tradycyjne stroje to atrybut przede wszystkim starszych kobiet.

Tak piękne palmy można spotkać w całym Maroko. Ta, z parku przy meczecie jakoś szczególnie wpadła mi w oko.

Bardzo ciekawe są legendy, które towarzyszą tej budowli np: jedna mówi, iż miedziane kule na kopule są wykonane ze szczerego złota - biżuterii zabranej żonie przez sułtana Jakuba Al-Mansura. Przetopienie tej biżuterii było dla niej karą za złamanie postu w ramadanie. Druga legenda mówi o fakcie precyzyjnego obliczenia środka ciężkości tych kul, które podobno nie są niczym do siebie przymocowane, a jedynie położone jedna na drugiej. Obie historyje są bardzo ciekawe, jednak nie daję im wiary ;)

Po zwiedzeniu meczetu, postanowiłem zwiedzić podobno najpiękniejszy ogród Marakeszu - Jardin Majorelle. Samo poszukiwanie ogrodu było dużą przygodą. Dość oddalony od centrum, bez drogowskazów ułatwiających odnalezienie. Wiedziałem tylko że znajduje się w ville nouvelle czyli w nowej dzielnicy miasta. Mapa, kompas oraz GPS i kilkakrotna prośba o wskazanie drogi doprowadziła mnie w końcu do tego ogrodu.

Droga do ogrodu często wiodła pośród różnych dziwnych "niezidentyfikowanych obiektów". Cała ulica była wysadzona takimi obkorowanymi i ozdobionymi drzewami.

A tu chyba przycupnął sobie nasz polski bociek. Choć akurat w tym momencie był w pracy ...

Wejście do ogrodu było strzeżone przez strażnika sprawdzającego bilety oraz jego "pomocnika". Maroko pełne jest bezpańskich psów, które ku mojemu zdziwieniu nigdy mnie nie obszczekały oraz nigdy nie biegały jak głupie za mną i moim rowerem.

Zakupiłem bilet za całe 30 DH i wszedłem podziwiać. Tak, to faktycznie cudo. Taki jakby ogród botaniczny. Różne egzotyczne drzewa, krzewy i kwiaty w połączeniu z atrakcyjnymi budowlami typu altanka, stawik czy fontanna stanowczo swoją urodą przewyższały widziane dotychczas przeze mnie ogrody, parki czy palmiarnie. Z ogrodu nie chciało się wychodzić. Jego urok, zapach oraz cień pozwalały na odrobinę odpoczynku i relaksu z której chętnie skorzystałem.

Fontanna na "dzień dobry". W tle główne wejście do ogrodu.

Ichtjejsza sztuka garncarska, niby nic specjalnego a jednak ...

... może to zasługa mocno kontrastowych, nasyconych barw ?? ...

... i kształtów ??

Większa część ogrodu niestety nie była udostępniona dla zwiedzających i tylko przez ogrodzenie mogłem zobaczyć co jest dalej ...

... ale i tak widziałem wiele ... pięknie zdobione okna i ściany ...

... staw z kolorowymi rybkami ...

... mini muzeum Yves Saint-Laurent'a, będącego wieloletnim właścicielem ogrodu ...

... imponujące kaktusy ...

Było też miejsce na relaks dla bogatych turystów z zachodniej europy ...

... na szczęście, tuż obok, było też miejsce dla biednych turystów z europy wschodniej ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz