poniedziałek, 15 marca 2010

Marrakech - odc. 3

Mnogość form transportowych również była imponująca. Oprócz tak oczywistych jak autobus i bus występowały mniej oczywiste. Były petit taxis czyli małe taksówki miejskie, mogące poruszać się tylko w granicach miasta - zazwyczaj Peugeoty 106 lub Fiaty Uno. Były grands taxis czyli stare mercedesy koniecznie w zielonym lub niebieskim kolorze, zabierające sześciu pasażerów i łączące komunikacyjnie miejscowości oddalone do kilkudziesięciu kilometrów od siebie. Kierowcy stali na postoju i wykrzykiwali kierunek jazdy, ruszali z miejsca po zebraniu kompletu pasażerów.

Petit taxis zatrzymywały się na życzenie, bezwzględnie wszędzie. Tu akurat całkiem słusznie, przed znakiem STOP ;)

Postój grands taxis. Kierowcy przed samochodani muszą zorganizować sobie pasażerów. Mogą zabrać sześć osób, bagaże do bagażnika, na dach oraz wszędzie wedle fantazji.

Poza tymi środkami transportu zbiorowego istnieją jeszcze różne formy transportu indywidualnego. Nie jestem oczywiście w stanie wymienić wszystkich, gdyż w wielkiej mieże zależą od pomysłowości samych zainteresowanych.
Bardzo popularne jest zaprzęganie osiołka do dwuosiowego wozu o dużej ...

... bądź jednoosiowego o małej ładowności.

Popularny rower zaparkowany w nieco oryginalny sposób.

A takie autko spotkałem tylko jedno w swoim całym życiu. Może gdybym dostał zaczarowany ołówek też bym takie sobie zrobił ... Po co psuć auta ściągane z Lądka Zdrój i przerabiać na prawą stronę, skoro tak też można.

Podczas zwiedzania, któregoś tam z rzędu ogrodu Marakeszu natknąłem się na wystawę zdjęć różnych części świata, wykonanych z lotu ptaka i prezentowanych na bardzo dużych powiększeniach. Zwiedziłem ją całą, oglądając wszystkie prezentowane prace. Mojej fascynacji nie było końca ... być może powstały też nowe plany wyprawowe ...
Mam wrażenie, że niektóre ze zdjęć widziałem już na podobnej wystawie, tylko że w mniejszej skali, w Lublinie na Placu Litewskim.

Wieczorem gdy zregenerowałem siły, oraz wskrzesiłem tylne koło swojego roweru, wymieniając w nim pęknięte szprychy, wyszedłem na jeszcze jeden spacer po wielkim mieście. Z całą pewnością prawdą jest, że miasto to ma swój własny, niepowtażalny charakter - klimat. Pomimo swego całego pośpiechu, gwaru, zgiełku i pozornego bałaganu, w tym mieście da się bezpiecznie żyć. Tym dla mnie to było dziwniejsze, że bardzo nie lubię wielkich miast wraz z ich takimi właśnie wadami. Jest to największe miasto w jakim byłem, ale wcale nie najbardziej przerażające czy męczące.

Aby dojść z hotelu do placu Jemaa el Fna trzeba było pokonać ruchliwą aleję - deptak, gdzie było się ciągle zaczepianym i nagabywanym aby gdzieś wstąpić i coś kupić.

Później już było tylko gorzej. Plac w nocy stawał się jakby jeszcze większy i ruchliwszy ...

... a sprzedawcy bardziej natarczywi.

W końcu postanawiam coś zjeść. Wybór pada na zupę z wielkiego kotła, której nazwy nie potrafię powtórzyć. Jakie piękne jest życie bez Sanepidu ...

I to już jest niestety koniec mojej przygody z tym miastem. Teraz nie wiem czy chcę tu jeszcze kiedyś powrócić ...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz