
Medina czyli stare miasto Marakeszu, to ciągnące się w nieskończoność suki. Zabłądzić tu naprawdę łatwo, dodatkowo w każdej uliczce, przejściu i zakamarku czycha jakiś naciągacz - naganiacz, który zrobi wszystko aby zaciągnąć do swojego czy zaprzyjaźnionego sklepiku. Zrobi też wszystko aby zrobić w nim wielokrotnie przepłacone zakupy.

Próbując zainteresować się czymkolwiek na suku jest się narażonym na bardzo długie rozmowy o cenie. Ta im bardziej abstrakcyjna tym lepsza - działa to w obie strony. Sprzedawca chce za jakiś suvenir 700 DH, my mówimy 20 DH. Sprzedawca tradycyjnie się obraża, ale po chwili dobiega do oddalającego się klienta i wciska mu towar chcąc 200 DH. Podnosimy wtedy cenę do 70 DH i kupujemy w całkiem atrakcyjnej tylko dwukrotnie przepłaconej cenie. Zazwyczaj właśnie fantazje sprzedawców były dziesięciokrotnie wyższe niż moje realia płatnicze. Co kupiłem, ile stargowałem i jak targowałem spróbuję przedstawić w osobnym poście w późniejszym terminie.
W ogromie suków wielokrotnie się gubiłem nie mogąc z nich wyjść. Oczywistym jest, że nie pomagał kompas, GPS ani żadna mapa. Nie mogłem też liczyć na pomoc miejscowych bo ci prowadzili by mnie tak abym zaliczył wszystkie możliwe stragany ich znajomych, od których dostali by odsyp. Ciągle miałem wrażenie kręcenia się w kółko. Po jakimś czasie na szczęście udało mi się w jakiś dziwny, niewytłumaczalny dla mnie sposób znaleźć się w miejscu, z którego potrafiłem już trafić do hotelu. Tym miejscem do którego próbowałem tyle czasu dotrzeć był wielki plac Jemaa el Fna.







Po dotarciu do punktu orientacyjnego, pierwsze co postanowiłem zrobić to pożądnie zjeść. Tadżina już próbowałem, więc teraz wybór padł na kuskus. Przyniesiono mi więc pożądną porcję kuskusa z wkładką z kury. Wszystko to z pysznymi duszonymi warzywami doprawione świetnymi przyprawami. Opinia o Maroko jako kraju gdzie najlepiej przyprawia się potrawy jest całkowicie zasłużona. Marokańczycy to prawdziwi mistrzowie przypraw.



Wracając do hotelu udało mi się zrobić kilka zdjęć przechodzącym ludziom i ich zajęciom. Robienie zdjęć ludziom w Maroko, należało do najtrudniejszych wyzwań. Żadne ze zdjęć postaci nie zostało przeze mnie zrobione w satysfakcjonujący mnie sposób. Wszystkie były robione praktycznie z ukrycia i zupełnie bez możliwości kadrowania. Były zupełnie przypadkowe. Efekty końcowe są więc również przypadkowe i niezadowalające. Gdybym miał więcej czasu na przebywanie wśród ludzi i gdybym posiadał jakiś dyskretniejszy aparat, ewentualnie gdybym chciał płacić ludziom za zrobienie im zdjęcia pewnie byłbym w stanie wykonać bardzo dobre portrety. Czasu ani dyskretnej kamery niestety nie miałem, a za zdjęcia płacić nie chciałem. Wielokrotnie chcąc wykonać zwykłe zdjęcie zbiegali się ludzie żądając zapłaty. Najgorsi byli sprzedawcy wody, oni bili rekordy szybkości robienia uników od darmowych zdjęć. Z drugiej strony w bezczelny sposób żądali zapłaty za niepozowanie do zdjęcia ;) Kwestia kasy za zdjęcia to kwestia tylko dużych miast, co nie oznacza że na prowincji było łatwiej. Tam ludzie po prostu skutecznie i stanowczo unikali zdjęć. Po kilku próbach poddałem się i przestałem robić zdjęcia, szanując ich prywatność.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz