piątek, 19 marca 2010

Pustynia.

Wyprawa na pustynię to jedno wielkie nieporozumienie. Poczynając od ceny i targowania się o nią, przez wioskę nomadów, a kończąc na przeprawie przez pustynię. Najpierw udało mi się wytargować obniżkę ceny z 60 na 40 euro, później zostałem zahuczany przez resztę grupy, że nie powinienem się już targować bo oni mają jakiś bliżej mi nie znany dług wdzięczności. Po ostrej wymianie zdań, machnąłem ręką. Umowa przewidywała, że jedziemy na pustynię, gdzie mamy spędzić noc w wiosce prawdziwych nomadów gdzie śpiewy, tańce i swawole, a dnia następnego po południu kontynuujemy podróż Jeepem przez pustynię do miejscowości Foum-Zguid, łącznie coś około 160 km. Prawdziwego nomada nie widziałem jednak żadnego, a ci którzy podawali się za prawdziwych byli tak prawdziwi jak murzyn z Alternatyw. Normalne "dresy" w podróbkach Adidasa i Kevina Claina. Następnego dnia zamiast się wyspać jak miałem obiecane, pobudka o 7 rano i koniec wyprawy. Przyjazd z powrotem do punktu wyjścia. Okazało się, że właściciel auta zarządał jego wcześniejszego zwrotu. Oczywiście stwierdziłem, że umowa nie została wykonana i trzeba wynegocjować nowe zasady płatności. Dług wdzięczności pozostawał jednak silniejszy, a moje wkurzenie sięgnęło zenitu. Gdy arabowie pluli nam w twarz wszyscy myśleli, że to deszcz pada. Nie cierpię takich klimatów !! Z tego co widziałem można było trafić lepiej, więc stanowczo odradzam korzystanie z usług Jamala i ekipy.

Jamal, wygrzebany gdzieś na HospitalityClub - zwykły naciągacz i naganiacz.

Obowiązkowy przystanek w Oasis ...

... malowniczej i fotogenicznej osadzie ...

... z "Pomnikiem Wyschniętych Turystów" ...

... pochowanych pod pobliskim drzewem.

Wszyscy turyści, obligatoryjnie byli obwożeni po pustyni tak, aby trafić do Oasis. Mała osada słynęła z przetwórstwa daktylowego. Profil przetwórstwa - only gorzelnia. Pędzili tu podobno najlepszy daktylowy bimber krajów Maghrebu i całej Afryki północnej. Marokańska prohibicja stworzyła świetne źródło dochodu, pół litra daktylówki kosztowało 150 DH czyli jakieś 60 zł, choć pewnie wielu tu "funkcjonariuszy" do koryta ...

Nie wiem czy to suszące się ubrania, czy strach na wróble ...

... podobnie jak nie wiem, czy te dziewczynki, zwracały uwagę na nas, czy chciały zwrócić uwagę na siebie ??

Jakoś nie mogę się przełamać i polubić skomercjalizowanego klimatu pustyni i okolic. Wszystko to było bardzo natrętne, tak natrętne, że dzisiaj nie pozostaje mi nic innego jak się z tego śmiać ... lub płakać. Nie spodziewałem się, że M'Hamid jest aż tak nastawiony na turystów. A miała to być oaza ciszy i spokoju. Nie chce nawet myśleć, co dzieje się w miejscowościach czysto turystycznych jak np. Merzuga.

Poza "nerwem" czysto personalnym, wszystko inne było ...

>... conajmniej zachęcające ...

... zadowalające ...

... lub wręcz zachwycające.

Reszta dnia to zdobywanie wydm. Wspinanie okazało się jednak trudniejsze niż myślałem. Gdy chciałem podejść na skróty, czyli nie po grzbiecie, zapadałem się po kolana w piasku. Krok do przodu to jednoczesne cofnięcie się do tyłu. Po kilku takich podejściach, wolałem jednak chodzić na około, ale po twardym grzbiecie.

To taki mały suvenir dla moich dziewczyn ...

... który po chwili odpoczynku ...

... postanowiłem powtórzyć i wysłać MMSem

Później dokładnie przyjrzałem się wiosce. Skromna. Dwa namioty po lewej, dwa po prawej. Na wprost namiot-jadalnia. Po środku placyk z ogniskiem i miejscem do siedzenia. W pewnym oddaleniu, budynek gospodarczy z kuchnią i posłaniami gospodarzy.

Namioty wykonane były ze zwykłych "szmat" ...

... o dużej wytrzymałości ...

... której w finale zabrakło naszym rowerom.

Wieczorem mieliśmy ognisko, gorący posiłek oraz "oryginalne" tańce berberyjskie przy bębenkowej muzyce. Cała muzyka oparta była na sekcji rytmicznej, korzystającej z jednego ręcznie wykonanego bębenka i kilku mniejszych lub większych plastikowych beczek i kanistrów. Potrzeba matką wynalazków. Bardzo lubię takie rympolenie, ale w tym przypadku jednak czegoś zabrakło ... może właśnie oryginalności. Cała wioska wraz z kilkoma stałymi mieszkańcami wyglądała mocno kiczowato. Widać było jaki jest cel jej istnienia. Tylko dla turystów. A w przewodnikach naczytałem się ... Chociaż z drugiej strony, minie jakiś czas i zapomnę negatywy. W pamięci pozostaną jednak te najpiękniejsze chwile. A przygoda była sympatyczna ...

Ognisko prezentowało się wspaniale ...

... tańce i śpiewy, już trochę mniej ;(

Pożegnalna herbatka zwana Berber Whisky ...

... i w drogę !

Dowiezieni znowu do M'Hamid, mieliśmy małą obsuwę czasową. Postanowiłem cofnąć się ok. 200 km do Agdz, korzystając z mechaniczych środków transportu. Dostawczy Mercedes, przerobiony na autobus zmieściłby wszystko co pasażer chciałby przewieść. Bez szacunku dla mojego roweru i bagażu

Rower na dachu, a ja w busiku nawiązuję kontakty biznesowe z młodym zagorańczykiem ...

1 komentarz:

  1. dokładnie miesiąc temu byłem w Mhamidzie, przyjechałem tam rowerem z Zakury! szkoda, że wcześniej nie znalazłem Twojego bloga;(
    jeśli kogoś to interesuje to zapraszam na: http://rowerowajazdapolska.blogspot.com/2010/03/6-marca-zakura-mhamid.html

    OdpowiedzUsuń