sobota, 20 marca 2010

Pożegnanie z Afryką ...

Na szczęście, wszystko co złe szybko mija i na nieszczęście, wszystko co dobre szybko się kończy. Nastał czas powrotu. Wieczorem dotarłem do Agdz, gdzie zatrzymałem się w tym samym hoteliku co wcześniej. Po pustynnej przygodzie nie było już śladu złości. Ugotowałem sobie kolację, wziąłem prysznic i bardziej zmęczony niż zwykle położyłem się spać. Tak to już chyba jest, że takie podwózki bardziej mnie męczą niż pedałowanie. Wstałem dosyć późno. Ociągając się ruszyłem w drogę. Wiedziałem, że koniec przygody zbliża się wielkimi krokami. Z jednej strony bardzo chciałbym wydłużyć pobyt, z drugiej jednak, bardzo tęskniłem do rodziny, do moich ukochanych dziewczyn. Tak czy inaczej, wracać musiałem.
Teraz zostało przede mną ok. 300 km do lotniska. Miałem na to 4 dni i ciągle z górki, więc byłem spokojny. W najgorszym przypadku mogłem znowu podjechać busem czy ciężarówką. Na szczęście nie musiałem. Zatrzymywałem się w każdym miasteczku na dłuższą chwilę i obserwowałem jego życie. Chociaż jechałem główną drogą łączącą zachodni Agadir ze wschodnim Warzazat, zaludnienie nie było zbyt gęste, a ruch samochodowy wcale nie duży.

To nie prawda, że "nie ma, nie ma wody na pustyni" ;)

Często spotykane w Maroko, a u nas już zapomniane auta.

Mijałem piękne widoczki ...

... mnie na styk mijały wielkie ciężarówki ...

... i trochę mniejsze, ale bardziej szalone terenówki ...

... najprzyjemniej jednak było mijać pięknie uśmiechnięte dzieci, samodzielnie powożące pojazdy niemechaniczne.

Pierwsze atrakcyjne miasto na tej drodze to Aoulouz. Nieopodal bardzo przyjemne jezioro. Zatrzymuję się w miłym hotelu Sahara - polecam - gdzie robię ostatnie pranie i ładowanie moich gadżetów. Cena za nocleg wraz z hot prysznicem 40 DH. Miasteczko w moim odczuciu bardzo spokojne i niekomercyjne. Ceny w barach zachęcają do konsumpcji. Wybieram porcję baraniny do przyrządzenia, kucharz odcina interesujący mnie kawałek z wiszącej na haku połaci baraniny. Dla niektórych pewnie sama czynność była by nie smaczna, dodatkowo potęgowana warunkami sanitarnymi. Ale tak już jest, że każdy kto chce jeść musi towar najpierw dokładnie obmacać, na dodatek nigdy czystymi rękoma. Mnie jednak to nie przeszkadzało, lubię się integrować i wykonywać czynności dotychczas mi obce, a normalne w danej kulturze. Smakowo, wyższa klasa średnia.

Najpierw musiałem wybrać mięso ...

... przywiezione, chwilę wcześniej, przez specjalnie przeszkolonego w systemie HACAP dostawcę ...

... aby wreszcie módz* zjeść w cichym i spokojnym lokalu ...

... z którego rozciągał się widok na wysypisko i złomowisko ...

... oraz w oddali dostrzegałem swoje suszące się opakowania wierzchnie.

Gdy dojechałem do miejscowości Taroudant, ucieszyłem się, że najlepsze zostało na koniec. Piękne miasto. Niestety "zepsute" jak większy brat - Marakesz. Chociaż poza sukami nie zdażyły mi się żadne próby naciągactwa - naganiactwa. Jak w całym Maroko, tak i tu ciągle widziałem uśmiechnięte twarze, na których pomimo ubóstwa rysowało się wielkie szczęście. Tamtejsi ludzie potrafią się cieszyć życiem, a nie tylko materialną jego stroną. Nawet skrajna nędza potrafi dostarczyć im radości życia. Byle zdrowie było ... a reszta to Insza'allah - jak Bóg da. W końcu Allahu akbar !! - Bóg jest wielki.

Ludzie uśmiechają się przy każdej, możliwej okazji ...

... nawet podczas jazdy na rowerze.

A nawet kiedy ludzie się nie uśmiechają ...

... to nie znaczy że nie są szczęśliwi ...

... bo czyż można być nieszczęśliwym mając pięć lat ...

... tak dobre źródło utrzymania ...

... i tatę na straganie ??

Taroudant to XVI wieczna stolica Maroko. Niegdyś bardzo ważne politycznie i handlowo miasto. Od jego opanowania zależała władza kolejnych dynastii. To zachwycające mury obronne i bastiony otaczające medynę. To suki z pięknym tradycyjnym rękodzielnictwem. To handlowa stolica regionu. To kilkudniowe wyprawy Berberów z Atlasu Wysokiego i Antyatlasu, chcących sprzedać lub wymienić swoje skarby. To turystyczna "mekka" marokańskiego karawaningu samochodowego i ogromna ilość camperów zaparkowanych dookoła murów oraz w różnych zakamarkach miasta. Myślałem, że trafiłem na jakiś zlot tych aut, ale podobno tu tak zawsze ;) Ozdobna kostka brukowa, place, ogrody, skwery, fontanny. Wszystko bardzo czyste i zadbane. To również miasto dorożek. Bardzo popularną i atrakcyjną formą zwiedzania miasta jest właśnie objazd dorożką. Ja niestety nie skorzystałem, do końca zdając się na swój rower. Trochę żałuję.

Podczas rowerowej przejażdżki po mieście ...

... miałem chwilę na zwiedzanie ...

... obserwowanie ...

... fotografowanie ...

... a nawet chwilę na rozstawienie statywu ...

... aby wieczorem, już od niechcenia, pstryknąć fotkę z hotelowego okna.

Przed wyjazdem sprawdzam stan mojego jednośladu. Dwie urwane szprychy oraz starte klocki hamulcowe. Klocki znowu przemieniam z lewej na prawą i z tyłu na przód. Szprychy zapasowe posiadam dokładnie dwie, a to i tak tylko dzięki uprzejmości Janka albo Izy, którzy na moją prośbę zostawiają mi je po drodze przy znaku Agadir 192. Dziękuję.

We wtorek wieczorem docieram na lotnisko, rozkładam tam obóz i nawiązuję przyjaźń z dwójką Belgów, parą przyjaciół wspólnie podróżujących po świecie. Wymieniamy się adresami mailowymi, przeglądamy zdjęcia na naszych aparatach. Długo rozmawiamy o podróżach i fotografii. Ja przeplatam swój kiepski angielski językiem polskim, oni trochę lepszą angielszczyznę - francuskim. Mimo wszystko idealnie się rozumiemy. Wypracowaliśmy jakieś nasze wspólne esperanto. W końcu zmęczeni, kładziemy się spać na ławeczkach. Zapraszam do zapoznania się z ich foto-blogiem i ciekawymi zdjęciami: http://www.uneimageparjour.be/

Maroko stanowczo polecam wszystkim, jako kraj godny odwiedzenia. Pomijając niektóre sytuacje, szczególnie w dużych miastach i miejscowościach turystycznych, marokańczycy to bardzo gościnni i uczynni ludzie. Do tego mocno bezinteresowni, łatwo ich urazić proponując zapłatę. Jeśli koniecznie chcemy im "pomóc", darujmy im jakiegoś suvenira, a nie pieniądze. Najbardziej "pożądana" jest odzież, którą przyjmują bardzo chętnie i nie widać po nich zmieszania. Chętnie pomogą zaginionemu turyście, chętnie ugoszczą we własnym domu. Rozmawiać należy zawsze z mężczyzną jako głową rodziny. Przed każdą próbą zrobienia zdjęcia, trzeba się upewnić, że jest na to zgoda. Trzeba pamiętać, że jest to całkowicie inna kultura i to MY mamy się do niej dostosować. Nie wiem jak się kończą próby narzucenia naszej kultury i nie życzę komukolwiek aby się dowiadywał ;) Szanujmy ich odmienność.

Namiot można rozbić praktycznie, wszędzie ...

... na totalnym odludziu ...

... oraz w pobliżu opuszczonych zabudowań ...

... ale gdziekolwiek by to nie było, można było podziwiać piękne zachody słońca.

I to już chyba koniec mojej, pierwszej tak długiej opowieści. Mam nadzieję, że nie zanudziłem Was i przyjemnie się czytało i oglądało. Wyprawa ta, jak i każda inna, potwierdziła regułę, że wszędzie dobrze ale w domu najlepiej. Zapraszam do komentarzy i uczestnictwa w następnych wyprawach. Pozdrawiam.

Ostatni rzut okiem na ośnieżone szczyty Atlasu Wysokiego ...

... ostatnie zakupy w przylotniskowej miejscowości ...

... i wreszcie Polska.

*celowo używam końcówki "dz", bo niezrozumiałe dla mnie jest jak można powiedzieć "móc". Skoro coś "mogę" to muszę też "módz", a pan Mio"t"ek niech przestanie już kombinować !!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz