wtorek, 16 marca 2010

W stronę pustyni.

Po wyjeździe z Marakeszu moja droga wiodła już tylko w kierunku pustyni. Nie chciałem jednak jechać we wschodnio-południowy rejon, do Merzugi, gdzie są bez wątpienia najpopularniejsze wydmy i piaski Maroko. Chciałem mniejszej liczby turystów w bardziej odludnych stronach. Pojechałem więc na samo południe do miejscowości M'Hamid, aby tam podziwiać przepiękne, trudno dostępne wydmy Erg Chegaga. Droga z Marakeszu wiodła początkowo przez płaskie tereny u podnóży Atlasu Wysokiego, aby po 60 km zaczęły się ostre podjazdy. Najtrudniejszy odcinek do przełęczy Tiz'n Tichka, okazał się jednak mniej wymagający kondycyjnie niż się spodziewałem. Pokonałem go więc dosyć szybko i sprawnie. Tichka jest najwyższą przełęczą Maroka, jej wysokość to 2260 mnp. Trasa jest malownicza i mocno widokowa. Zresztą, śmiało można to powiedzieć o każdej trasie na mojej drodze ;) Po przejechaniu przełęczy jest jeszcze kilka mniejszych podjazdów, ale ogólnie jest to już wieeeelki zjazd. Taka mała-duża nagroda.
Pierwsze 60km od Marakeszu to jazda po płaskim, później czekają najwyższe przewyższenia na mojej drodze.

Przed podjazdem uzupełniam siły pysznymi pomarańczami ...

... i bananami.

Już zatankowany zaczynam rozgrzewkę ...

... i zastanawiam się czy nie wskoczyć na pakę.

Oczywiście, że pojawiały się chwile zwątpienia, ale te widoki ...

... na szczęście potrafiły mnie zmobilizować ...

.. do szybszego pedałowania ...

... chociaż też i do pchania ...

... mojego wyprawowego dobytku.

Zapierające dech widoki rekompensowały mi trud podróży. Atlas Wysoki przez Berberów go zamieszkujących nazywany jest Idraren Draren – Góry Gór. Są to najwyższe góry Maroko oraz całej północnej Afryki. Najwyższy i najbardziej atrakcyjny do wejścia szczyt to Jebel Toubkal - 4167 m n.p.m. Niestety o tej porze roku dla takiego cepra jak ja - niedostępny. Idraren Draren to kilka czterotysięczników oraz setki mniejszych szczytów - takie małe pagórki po trzy tysiące ;) Mieszkańcy tych gór to całkowicie aspołeczni i żyjący zgodnie ze swoją tradycją, kulturą i wierzeniami Maurowie. Tacy "amisze" Atlasu Wysokiego. Mają oni wiele wolnościowych swobód nadanych im przez J.K.M. Muhammada VI i wcześniejszych władców. Nie otrzymują oni żadnej pomocy z budżetu monarchii, ale nie płacą też podatków. Podstawą miary ich bogactwa jest wielkość gospodarstwa domowego, liczba dzieci, liczba zwierząt ... oraz inne dla nas przyziemne przedmioty codziennego użytku.

Często zatrzymywałem się aby zrobić zdjęcie ...

... np. oślej samoobsłudze ;)

Szukałem suvenirów ...

... wśród licznych na tej trasie "pchlich targów", czyli skromnych stoiskach z regionalnymi skarbami.

Gdzieś przy drodze zauważyłem małą, może trzy - czterololetnią dziewczynkę. Podjechałem do niej aby się przywitać. Zrobiłem jej zdjęcie i pokazałem kilka innych na wyświetlaczu w aparacie, była zafascynowana. Poprosiła o trochę coca-coli, którą miałem w koszyku zamiast bidonu. Wyjąłem z sakwy kubeczek i nalałem jej do połowy. Wypiła zachwycona smakiem i bombelkami. Wtedy też pierwszy raz nie wytrzymałem i uroniłem kilka łez. Przytuliłem dziewczynkę, pomasowałem po brzuszku i zapytałem czy chce jeszcze. Nie była zachłanna. Piła tylko tyle ile potrzebowała, nie chciała zapasu. Z dnia poprzedniego została mi kostka czekolady. Zjadła z wielkim apetytem, podziękowała i oddaliła się do domu.

Ciekawe czy ta cola naprawdę jej smakowała, czy była raczej symbolem czegoś niedostępnego ??

Z tego co mi opowiedziała to był jej dom.

Oczywiście nie dojechałem tego dnia do przełęczy. Zmęczony rozbiłem się tuż przy drodze. Z jednej strony ulica, z drugiej jakiś kanion. Zeszło się kilku obserwatorów - sprzedawców czegokolwiek. Przyglądając się moim czynnościom obozowym, próbowali robić ze mną biznes. Jakimś starym cywilnym samochodem, zajechał do mnie policjant i przegonił większość natrętów. Wręczył mi numer telefonu na najbliższy posterunek i obiecał zwracać szczególną uwagę na to miejsce podczas nocnego patrolu. Podziękowałem i położyłem się spać.

Widok z mojego namiotu chwilę po przebudzeniu.

Po śniadaniu i spakowaniu się ruszyłem w dalszą drogę ku przełęczy. Kilometry mijały spokojnie, ale nie monotonnie. Za każdym zakrętem inny, jeszcze atrakcyjniejszy widok. Gdybym za każdym razem chciał się zatrzymać na foto - chwilę, pewnie jechałbym ze trzy razy dłużej. Ograniczyłem więc postoje do odpoczynków i wyjątkowych sytuacji zdjęciowych.

Ciekawe co na taki dom, powiedziałby nasz rodzimy, nikomu nie potrzebny nadzór budowlany ?? hehehe

Albo na taki krajobraz nasi eko-terroryści ??

Miałem nadzieję, że tego dnia dotrę co najmniej do przełęczy Tichka i nie pomyliłem się. Była co prawda, mała chwila załamania, gdy za znakiem informującym o dotarciu na Tizi-N Tichka okazało się, że wcale nie jest tak ostro w dół, a czeka mnie jeszcze jakiś podjazd. Nawet kilka ... Ale dałem radę. Zajechałem nawet ze czterdzieści kilometrów dalej. Jechało się całkiem przyjemnie, zjazd był dosyć szybki i wyczerpujący moje klocki hamulcowe. Zapasowych nie miałem. Zamieniłem więc przednie na tył, prawo na lewo i jakoś dały radę do końca wyprawy.

Ten znak wprowadził mnie w błąd ...

... i dopiero kilka kilometrów dalej osiągnąłem przełęcz.

A później to już - z górki na pazurki wśród ryczących wodospadów ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz