









Zapierające dech widoki rekompensowały mi trud podróży. Atlas Wysoki przez Berberów go zamieszkujących nazywany jest Idraren Draren – Góry Gór. Są to najwyższe góry Maroko oraz całej północnej Afryki. Najwyższy i najbardziej atrakcyjny do wejścia szczyt to Jebel Toubkal - 4167 m n.p.m. Niestety o tej porze roku dla takiego cepra jak ja - niedostępny. Idraren Draren to kilka czterotysięczników oraz setki mniejszych szczytów - takie małe pagórki po trzy tysiące ;) Mieszkańcy tych gór to całkowicie aspołeczni i żyjący zgodnie ze swoją tradycją, kulturą i wierzeniami Maurowie. Tacy "amisze" Atlasu Wysokiego. Mają oni wiele wolnościowych swobód nadanych im przez J.K.M. Muhammada VI i wcześniejszych władców. Nie otrzymują oni żadnej pomocy z budżetu monarchii, ale nie płacą też podatków. Podstawą miary ich bogactwa jest wielkość gospodarstwa domowego, liczba dzieci, liczba zwierząt ... oraz inne dla nas przyziemne przedmioty codziennego użytku.




Gdzieś przy drodze zauważyłem małą, może trzy - czterololetnią dziewczynkę. Podjechałem do niej aby się przywitać. Zrobiłem jej zdjęcie i pokazałem kilka innych na wyświetlaczu w aparacie, była zafascynowana. Poprosiła o trochę coca-coli, którą miałem w koszyku zamiast bidonu. Wyjąłem z sakwy kubeczek i nalałem jej do połowy. Wypiła zachwycona smakiem i bombelkami. Wtedy też pierwszy raz nie wytrzymałem i uroniłem kilka łez. Przytuliłem dziewczynkę, pomasowałem po brzuszku i zapytałem czy chce jeszcze. Nie była zachłanna. Piła tylko tyle ile potrzebowała, nie chciała zapasu. Z dnia poprzedniego została mi kostka czekolady. Zjadła z wielkim apetytem, podziękowała i oddaliła się do domu.


Oczywiście nie dojechałem tego dnia do przełęczy. Zmęczony rozbiłem się tuż przy drodze. Z jednej strony ulica, z drugiej jakiś kanion. Zeszło się kilku obserwatorów - sprzedawców czegokolwiek. Przyglądając się moim czynnościom obozowym, próbowali robić ze mną biznes. Jakimś starym cywilnym samochodem, zajechał do mnie policjant i przegonił większość natrętów. Wręczył mi numer telefonu na najbliższy posterunek i obiecał zwracać szczególną uwagę na to miejsce podczas nocnego patrolu. Podziękowałem i położyłem się spać.

Po śniadaniu i spakowaniu się ruszyłem w dalszą drogę ku przełęczy. Kilometry mijały spokojnie, ale nie monotonnie. Za każdym zakrętem inny, jeszcze atrakcyjniejszy widok. Gdybym za każdym razem chciał się zatrzymać na foto - chwilę, pewnie jechałbym ze trzy razy dłużej. Ograniczyłem więc postoje do odpoczynków i wyjątkowych sytuacji zdjęciowych.


Miałem nadzieję, że tego dnia dotrę co najmniej do przełęczy Tichka i nie pomyliłem się. Była co prawda, mała chwila załamania, gdy za znakiem informującym o dotarciu na Tizi-N Tichka okazało się, że wcale nie jest tak ostro w dół, a czeka mnie jeszcze jakiś podjazd. Nawet kilka ... Ale dałem radę. Zajechałem nawet ze czterdzieści kilometrów dalej. Jechało się całkiem przyjemnie, zjazd był dosyć szybki i wyczerpujący moje klocki hamulcowe. Zapasowych nie miałem. Zamieniłem więc przednie na tył, prawo na lewo i jakoś dały radę do końca wyprawy.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz